Nie mam konta na FB i nie prowadzę żadnej sprzedaży.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kulinaria. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kulinaria. Pokaż wszystkie posty

piątek, 2 lipca 2021

Minął czerwiec

 

Naprawdę nie wiem, dlaczego ten czas tak pędzi, czyli nie wiem,  kiedy minął czerwiec. Najważniejsze, że w czerwcu dostaliśmy drugą dawkę Astry i poczuliśmy się zdecydowanie bezpieczniej. Nawet w nagrodę  wybraliśmy się do wielkogabarytowych centrów, to było prawdziwe przeżycie  po tylu miesiącach odludnienia i zakupowej posuchy.

niedziela, 2 sierpnia 2020

Jest warzywnik, są własne warzywa

Kochani, dziękuję Wam za miłe słowa o naszym oczku wodnym, warto było...
Coraz mniej piszę o bibelotach, bo tematyka ogrodowa zdominowała mój blog, wykorzystuję czas na cieszenie się ogrodem i nie wiem, kiedy wrócę do tematów wnętrzarskich.
Dzisiaj chwalę się letnią obfitością warzyw  i przepisem na sałatkę. Dynia, której pędy rozpełzły się po jedynej wolnej przestrzeni  osiągnęła ogromne rozmiary. Jest to odmiana Bambino, której skórka robi się twardsza, im dłużej pozwalamy jej rosnąć.
Warzywnik z każdym rokiem się rozrasta, mamy dwie skrzynie, w jednej  rosną ogórki, w drugiej  pory, selery,  jako poplon po sałacie rukola. Posadziłam też pomidorki koktajlowe  ale to jedyne roślinki, które chyba się nie udały. Wokół skrzyń rośnie fasola, a dalej  już po stronie roślin ozdobnych posadziłam też rukolę, bakłażany i buraczki, które pięknie wyglądają razem z czerwoną trawą Red baron, tworzą  bardzo udany duet.
Ogórki lądują w słoikach. Żółte  cukinie jemy już od miesiąca, a zielone dopiero mają kwiaty. A przy kwiatach dyniowatych ciągle brzęczą owady, pszczoły ledwo mogą ulecieć takie ilości pyłku mają na sobie. Mieszkam w strefie zagrożenia zgnilcem amerykańskim i widok każdej pszczoły to miód na moje serce.


wtorek, 30 stycznia 2018

Zima na skraju puszczy

Kończy się styczeń i bardzo dobrze, bo był  to ciężki miesiąc z powodu chorób.  Zrekompensowały je  uroki mieszkania pod lasem, piękne  widoki i niespodziewani goście. Wielką radością były opady śniegu, okolica zmieniła się w czarodziejskie miejsce, nasza kępa drzew widoczna z okien salonu przybrała śnieżną szatę i zrobiło się naprawdę bajkowo.



W ogrodzie zdolne ręce przez trzy dni budowały prawdziwe igloo z lodowym bulajem, wewnątrz było naprawdę ciepło i przytulnie. Po kilku dniach inne rączki dopomogły cieplejszej pogodzie w roztapianiu budowli.:))






Był też Dzień Babci i Dziadka uczczony kwiatami i pysznymi hamburgerami. Po raz pierwszy byłam  w przedszkolu na swoim święcie, ależ to było uroczyste  przeżycie! Tylko ciągle się dziwię,  że  jestem już Babcią?:))



Nasze male osiedle znajduje się w szczerym polu,  do ściany lasu mamy około 500 metrów, więc wzrok sięga daleko i widać ogromną przestrzeń. Właśnie dlatego zdecydowaliśmy się na dom w tym miejscu, mamy piękne widoki,  często są to koniki z pobliskich stajni...
 
Codziennością stał się widok stadka sarenek, które pasą się na polu rolnika, w ziemi pozostało mnóstwo warzyw, dzięki czemu sarenki często tu się stołują. Są bardzo czujne, wystarczy drobny ruch, żeby zamarły bez ruchu i tylko ich wielkie oczy poruszają się w poszukiwaniu intruza.
 
Zdarza się nam zobaczyć zwierzęta większego kalibru, poznajecie? To najprawdziwsze łosie. Pierwszy pojawił się jeszcze w grudniu, wcześnie rano widzieliśmy go od strony salonu, a w styczniu  odwiedzała pole cała rodzinka, zdjęcia są niezbyt udane, ale możecie sobie wyobrazić nasze zaaferowanie  takim niecodziennym widokiem. Łosie są bardzo wysokie, zbudowane nieproporcjonalnie, mają długie nogi, nieforemny kark, ale  ich widok zapiera dech. Są płochliwe, a jak widać na zdjęciu stołują się razem z sarenkami. Żeby zobaczyć taki widok trzeba wstać o odpowiedniej porze i mieć trochę szczęścia.
 
 

Z łazienki widzimy potężne drzewo, pod którym myśliwi postawili  ambonę, często widzę siedzącego tam człowieka ze strzelbą i serce ściska mi się z żalu, że można strzelać do bezbronnych zwierząt, zabić matkę dzieciom czy pozbawić życia jej  dzieci. Za każdym razem gdy widzę zwierzęta drżę, że może je spotkać śmierć. Nie pomaga tłumaczenie, że śmierć od kuli jest humanitarna, czyli jaka? bezbolesna?  Dlaczego nie szanujemy przyrody?  życia zwierząt?  biednych drzew? Jestem teraz tak blisko przyrody. że zaczęłam inaczej postrzegać jej dzikość i piękno.
Przeczytałam ostatnio, że w Puszczy Kampinoskiej wielu ambonom ktoś  podpiłował nogi, to nie ja, ale kto wie, czasami mam chęć stać się radykalnym obrońcą natury!!!
Ciekawa jestem Waszych opinii na ten temat.
Dzielę się z Wami  kwiatkami i serdeczności przesyłam. :))
 
P.S.
Przeczytałam komentarz Gosi i aż mną rąbnęło, co za hipokryzja, przecież jem mięso, co prawda zwierząt hodowlanych, ale teraz mam bardzo mieszane uczucia
:(( Prawdziwej żywej świnki nie widziałam całe lata, może dlatego zapomniałam, że one też cierpią.:((



niedziela, 4 czerwca 2017

Pocztówki vintage

Cześć!
Rzadko coś mnie zaskakuje na naszym targu, a jednak... Ostatnio znalazłam  stare pudło z dużą ilością widokówek i pocztówek, większość stanowiły widoki miast, ale moją uwagę przykuły kobiece  postaci. Nie mam pojęcia, czy te karty pocztowe mają jakąś wartość, czy są oryginalne, wiem, że to dopiero początek mojej nowej fascynacji. Mają w sobie tyle uroku, mimo, a może właśnie dlatego, że są trochę infantylne z tymi podmalowanymi na dość jaskrawe kolorki kwiatkami. Delikatne, zwiewne, zawieszone w dawno minionej przeszłości, gdy chwila decydowała,  że  utrwalony wizerunek będziemy oglądać z przyjemnością. Podkolorowane, wykreowane, wystylizowane, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, miały spowodować, że rzeczywistość stawała się piękniejsza.  Dzisiaj z taką łatwością pstrykamy fotki, wrzucamy do sieci, zapominamy i szukamy kolejnej chwili do utrwalenia, robimy kolejny  dzióbek i jeszcze jeden, jeśli nam się nie spodoba, od razu likwidujemy zdjęcie. Wszystko jest takie proste. Mam wrażenie, że fotografia straciła  trochę magii, odświętności, stała się tak dostępna i powszednia, że zapominamy, jak wielką Sztuką była kiedyś.
Chociaż wiem, że tego typu zdjęcia miały wartość użytkową, były sprzedawane masowo,  niosły jakąś miłą treść, wszak służyły do korespondencji, od razu zaczęłam się zastanawiać, co wyrażają?
Dzisiaj tylko dwie karty  i zapraszam do zabawy, oczywiście, jeśli macie trochę czasu. Czy to mama i córka?  W wyrazie twarzy dziewczynki widzę ogromne oddanie, niemą prośbę, ale o co?
- Weź, mamusiu koszyczek z najlepszymi życzeniami, czy widzisz i doceniasz, że mój bukiet jest większy od bukietu, który dostałaś od mojego brata?
A może to siostry?
A może Wam się uda dopowiedzieć, co wyrażają?



czwartek, 23 lutego 2017

Jedno jajko wiosny nie czyni...

Cześć kochani, dzisiaj krótko.
Tłusty czwartek to dla mnie bardzo ważny dzień, bo zawsze kojarzy mi się z urodzeniem syna, chociaż data tego najsłodszego dnia w roku jest ruchoma.  We mnie niezmiennie budzi też wspomnienie pączków mojej kochanej Teściowej, która już we środę je przygotowywała, a   wtedy też zdążyłam skosztować jeszcze przed porodem. Nie umiem piec pączków, nawet rozrobienie drożdży to dla mnie czarna magia i podziwiam te z Was, dla których arkana sztuki przygotowania tych smakołyków są proste. Chylę czoła!
Wszędzie królują  pączki, u mnie z cukierni,  a ja jak zwykle wyrywam się przed szereg i zaczynam temat świąteczny. Uwielbiam ozdabiać jajka, pokazałam Wam już kilka sposobów i nie ustaję w poszukiwaniu kolejnych. Pierwszym sposobem było  oklejanie koronką  Czas wreszcie pokazać serduszka wykonane  tym samym sposobem, a dzisiaj prezentuję też  jajko, które wydawało się proste, ale tylko się wydawało. Taki sposób zdobienia znalazłam w internecie i musiałam wypróbować, no cóż, poprzestałam na jednym, co oznacza, że nie do końca się polubiliśmy. Do zrobienia wykroju trzeba trochę policzyć, jak dla mnie to wyzwanie na miarę  zrobienia pączków, ale ozdobny sznureczek z przyjemnością uplotłam sama.
Jestem ciekawa, czy też macie takie słabości?

piątek, 23 września 2016

Dyniowe szaleństwa...

Cześć!
Różnokolorowe wrzosy, błyszczące papryczki, matowo-fioletowe winogrona, żółciutkie słoneczniki, jesień oferuje nam tak wiele barw, zapachów i smaków, że można jej chociaż na moment wybaczyć zmianę pogody, ubraniowe cebulki i choć trochę za te wszystkie dary polubić.
W słońcu nie czuje się chłodu, ale wystarczy, że na chwilę zniknie za chmurami, a kości przenika zimno, cieszmy się więc  ciepłymi promieniami  jak najdłużej.
Nadeszła pora dyniowych aranżacji:

czwartek, 23 czerwca 2016

Różowa zdobycz Villeroy & Boch

Kochani, witam po długiej przerwie, dla mnie był to tak absorbujący czas regeneracji, że nie zaglądałam do Was, a teraz staram się nadrobić wszystkie zaległości. Trochę to potrwa, bo w ogrodzie mam sporo pracy, w dodatku znowu szykuje mi się intensywny czas. Dziękuję wszystkim, którzy do mnie zaglądali, mimo nieobecności. Taka  przerwa uświadomiła mi, jak bardzo  się za Wami stęskniłam, a dzisiaj tak na szybko porcelanowy post.
Nie jestem prawdziwym kolekcjonerem porcelany, nie przywiązuję dużej wagi do jej producenta, ani do ceny, oczywiście im niższa, tym lepiej. Wszystkie zakupione naczynia  mają mi służyć na co dzień i nie  ma znaczenia, że  talerzyk pochodzi z jednej wytwórni, a filiżanka z innej. Ponieważ lubię zastawę w jednej tonacji, gdy trafiła    się taka gratka jak  V&B, wzięłam, nawet z różnymi wzorkami.  To mniej znana seria Fason, ale do moich pozostałych różowych naczyń pasuje cudownie.





Jakiś czas temu pisałam o szparagach, sezon na nie się kończy, niestety, a więc dzisiaj zupa- krem, do której miksuję również obrane i ugotowane końcówki  szparagów, dodaję serek topiony, na koniec kropla Mascarpone lub jogurtu, z krakersami smakuje wybornie.


Kochani, cieszę się, że wróciłam do rzeczywistości i do Was. Już zapraszam na następny post o pięknej ziemi kłodzkiej.
Życzę miłego odpoczynku. :)

niedziela, 22 maja 2016

Kulinarnie - sezon na ...


Większość blogujących należy do młodszego pokolenia i pewnie dzisiejszy post Was  trochę rozśmieszy, ale nie szkodzi.  Wzięło mnie na wspomnienia.
W czasach Liceum byłam w klasie dziewczyńskiej i   wszystkie, no może większość, miałyśmy ciągotki do wielkiego świata. Wprowadzono akurat obowiązek noszenia mundurków, wokół był zgrzebny PRL i szarzyzna socjalistyczna,  na szczęście miałyśmy własną odskocznię. A to dzięki  naszej koleżance,  która jakimś cudem miała dostęp do zagranicznych  czasopism,  w szczególności francuskich.  Można było w nich   podziwiać   życie arystokracji i artystów, bale i spotkania w pięknych restauracjach. Jaka to była uczta dla oczu, wszak francuskiego w tamtych czasach nie było w naszej szkole, więc wszystkiego się raczej domyślałyśmy, a oglądałyśmy z przejęciem każde zdjęcie  księżniczki Karoliny z Monako, która jest naszą rówieśnicą. Dzięki Janie miałyśmy dostęp do zaczarowanego świata wyższych sfer, do Grace Kelly, księcia Rainiera i ich dzieci.  Samo oglądanie pięknie wydanych czasopism było luksusem, a pałac księstwa , ich stroje i wystrój wnętrz były  uosobieniem elegancji, to był świat, o jakim mogliśmy tylko pomarzyć.  O wycieczkach za granicę nawet myśleć nie mogliśmy,  tak jak o jadaniu potraw o dziwnie brzmiących nazwach.
Wydawało nam się wtedy, że nigdy nie spróbujemy dań, które były dostępne dla śmiertelników żyjących za granicą, a my byłyśmy przekonane, że są nie wiadomo jakie cudowne i smaczne.  Tak było między innymi ze szparagami, które uchodziły za symbol bogactwa i luksusu. Początkowo nawet kojarzyłyśmy szparagi  z asparagusem, takim kwiatkiem do dekorowania bukietów :)!  
Na szczęście dużo się zmieniło, najpierw mogłam się delektować smakiem szparagów zamkniętych w słoikach, smakowały jak spełniona obietnica, a potem stały się normalnym pożywieniem. Maj i czerwiec to pora zajadania się szparagami, wtedy są najsmaczniejsze, zwłaszcza zielone, przy których jest mniej pracy, niż przy białych, wystarczy odłamać końcówki. Nie są tanie i nie wszędzie można je kupić, ale w marketach na ogół są dostępne także poza sezonem.


Najbardziej smakują mi zrobione po polsku, czyli z bułką tartą, do tego sałata, jajeczko i szybki, a smaczny obiad gotowy.

Przyznam Wam się , że  śledziłam losy księżniczki Karoliny, wszystkie zawirowania w jej życiu. Pieniądze i sława nie przyniosły szczęścia...
Dla równowagi  jeszcze o naszych polskich plackach ziemniaczanych, które potrafią być królewskim daniem. Zakończyliśmy używanie starych ziemniaków, po prostu  z ostatnich  upiekłam placki. Moja babcia smażyła na patelni babkę, czyli ciasto jak na placki, ale  o jedno jajko więcej, a  mąki dosłownie odrobinka. Tak wygląda różnica wielkości między babką z małej patelni,  a plackami.
 
Na koniec kilka obrazków z ogrodu,




i konwalie z najlepszymi .życzeniami dla moich gości.:)

środa, 2 grudnia 2015

A niech to kulinarna gęś....

Kochani.
Jestem ze wszystkim spóźniona, wszędzie królują wieńce adwentowe i przygotowania do Świąt, może nawet nie wypada pisać na   inny temat, ale muszę, bo potem nie będzie okazji. Listopad to dla nas miesiąc bardzo świąteczny, a w tym roku szczególnie. Mieliśmy  bardzo intensywny tydzień, 22 listopada  było Święto całej naszej rodziny, bo nasza Wnusia dołączyła do grona katolików, uroczystość była piękna, a głos zachwytu naszej wnusi rozlegał się  w całym kościele, powodując radość wszystkich wokół.

niedziela, 8 listopada 2015

Wiklinowa galeria.

Kochani, witam Was serdecznie, zwłaszcza nowe obserwatorki, jest mi niezwykle miło Was gościć.
Tyle się u mnie dzieje, a  dzisiaj wyroby z wikliny, którym uległam podczas ćwiczenia mojej asertywności. Wiem, że nie jestem odosobniona.
Coraz częściej się zdarza, że na naszym bazarze tylko oglądam, nawet, jeśli coś mi się podoba, staram się sobie wytłumaczyć, że  nie potrzebuję czterdziestego świecznika, ani kolejnej ozdobnej deseczki pod wiszący bibelot. A jednak, uległam i po chwilowych wyrzutach, znalazłam dla każdego z tych koszy zastosowanie. Przy szyciu i wiankach zawsze zostają resztki, teraz mam wszystko pod kontrolą.
Zresztą, zobaczcie sami część mojej wiklinowej  galerii.


sobota, 17 października 2015

Zapraszam na dobrą herbatę.

Kochani,  trochę nietypowo dzisiaj. Chłodne, a raczej słotne dni, które serwuje nam jesień sprzyjają owinięciu się cieplutkim patchworkiem i wypiciu czegoś dobrego, do tego dobra książka, kilka zapalonych świec i jakoś bardziej znośna wydaje się niepogoda.
Ponoć świat dzieli się na miłośników kawy i miłośników herbaty. Preferuję kawę, ale i dobrą herbatką nie pogardzę. Na ogół  wszystko robimy w pośpiechu, to samo dotyczy picia napojów (no, może wyskokowe nie za bardzo w pośpiechu) korzystamy z gotowych saszetek, albo po prostu zalewamy herbatę w kubku wrzątkiem, a ja chcę Wam pokazać sztukę parzenia herbaty po rosyjsku.
Pomysł na ten post powstał w trakcie oglądania Muzeum  socrealizmu w Kozłówce, a post nie ma żadnych podtekstów politycznych. Po prostu ten sposób parzenia zasługuje na uwagę i pokażę Wam, jak parzy się i pije  herbatę na wschodzie. A dlaczego? Otóż to jest najsmaczniejsza  herbata, jaką piłam.


poniedziałek, 6 lipca 2015

Upał, czyli żółty post.

Kochani, miałam cudowny rodzinny tydzień, czas na cieszenie się najbliższymi, ale tak jak wszystko, kiedyś  musiał się skończyć. Trochę mniej czasu mogłam poświęcić na blogowanie, ale czasami tak trzeba.
Smolinosy uchwycone wczesnym, a nawet bardzo wczesnym  rankiem ( zapomniałam, że malutkie dzieci tak wcześnie się budzą, ale jak widać wynikają z tego same korzyści).

środa, 1 lipca 2015

Ukłon w stronę warzyw

Witam lipcowo, kochani.
A gdyby tak z warzyw uczynić temat do blogowych zdjęć?  Takie wdzięczne kolory, faktury i światłocienie, a jakie walory smakowe, jaka przyjemność dla podniebienia, a ile możliwości komponowania. Samo zdrowie!

Brokuł jako kwiatek prezentuje się okazale, brak mi umiejętności w fotografii, ale kiedyś na pewno powrócę do zdjęć  warzyw. A brokuł  przetykany botwinką i sałatą, albo z rzodkiewką  i bobem? Czemu nie?



Dzisiaj na upały proponuję chłodnik z jajeczkiem i młodymi ziemniaczkami, polanymi malutkimi słonymi skwareczkami. I mnóstwo kopru. Smacznego!

Moje patchworkowe  rozdanie nie za bardzo Wam przypadło do gustu, ale jakoś nie mam śmiałości, żeby Was zapraszać  na Waszych blogach, zbytnio się nie reklamuję, żeby  po prostu się nie narzucać. Następnym razem będzie lepiej.
Zamiast kwiatka brokuł. Buziaki i do następnego razu. Wypoczywajcie i uważajcie podczas zapowiadanych upałów.

sobota, 27 czerwca 2015

Truskawkowo, to i owo....

Kochani, czy znacie kogoś, kto nie lubi truskawek? U mnie w tym roku już powstało trochę  przetworów, chociaż zawsze się zarzekam, że w tym roku to już  na pewno nic nie zrobię. Dużo truskawek zjadamy na bieżąco, ale pod różnymi postaciami.

   Tak wygląda  najsmaczniejsza odmiana truskawek,  szypułki rosną na długiej szyjce.

Na pierwszy ogień idzie koktajl bananowo- truskawkowy z maślanką, pijemy bez ograniczeń, najbardziej naturalny probiotyk, można dosłodzić miodem.

Mój sposób na najprostszy sernik na zimno jest tak prosty, że aż nie wiem, czy wypada podawać przepis?.
Dwie galaretki rozpuszczam w dwóch szklankach wrzątku, czekam do lekkiego zakrzepnięcia i miksuję z białym serkiem w ilości  około 450 gram.  Przelewam do tortownicy i do środka wkładam ulubione owoce, tym razem truskawki, ale mogą być jakiekolwiek owoce, nawet    z puszki. Po 2 godzinach wyciągam z lodówki gotowy smaczny serniczek,który znika  w oka mgnieniu.

 Teraz można już  ucztować.

Porcelanowe słodkie łyżeczki
MKC
Zapomniałam jaka to przyjemność móc się zatracić w lekturze, połykać kolejne strony i rano budzić się z chęcią sięgnięcia po ciąg dalszy książki. Od zawsze czytam przed snem, ale czasami trudno się skupić po ciężkim pracowitym dniu i zdarzało się, że obmyślałam plan prac na następny dzień, czyli co uszyję i z czego, albo co nowego zmaluję, czy przesadzę. Teraz mam dużo czytania, bo w poszukiwaniu tanich książek  dotarłam na warszawską ulicę Nowy Świat, gdzie w tanim sklepiku znalazłam kilka ciekawych i naprawdę tanich pozycji i dlatego bombarduję Was  kolejnymi opiniami.
Dżuma w Breslau to opowieść kryminalna Marka Krajewskiego. Akcja jego książek dzieje się we Wrocławiu  dwudziestolecia międzywojennego, czuje się klimat tego świata. To mój drugi przeczytany  kryminał tego autora, poznajemy w nim przekrój różnych indywiduów, tajemnice półświatka, warunki więzienne, ale także prawa rządzące w policji. Akcja dzieje się żwawo, pojawia się  tajne stowarzyszenie, którego zadaniem jest likwidowanie wyrzutków społeczeństwa, przyznam się Wam, że w pewnym momencie poczułam autentyczne ciarki na  skórze, ale były też momenty szczerego głośnego śmiechu.
Bohaterem   książek Krajewskiego jest  Eberhard Mock, który jako  nadwachmistrz we wrocławskiej policji obyczajowej  wciąż marzy o awansie i przeniesieniu do policji kryminalnej. Problem w tym, że Heinrich Mühlhaus, szef policji, jest do jego osoby nastawiony sceptycznie.  Jakby na domiar złego, w brutalny  sposób zostają zamordowane dwie prostytutki i pewnie nie byłoby w tym  nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że na narzędziu zbrodni znajdują się odciski palców Mocka. A to poważnie komplikuje jego sytuację…
POLECAM!

Wszystkim, kto zaczął wakacje i tym, którzy muszą pracować życzę miłych, pogodnych dni, komu brakuje deszczu, życzę nocnych opadów, ale słońca  i wypoczynku życzę wszystkim. Witam ciepło nowych obserwatorów, do następnego razu. Zapraszam Was serdecznie!

//Pinterest widget