dość nietypowa, plastikowa i tak złota, że kłuła w oczy, taki koszmarek, który nieopatrznie wpadł w te moje oczy, chyba właśnie przez tą ohydną złocistość tam wpadł. Nie muszę dodawać, że było to kilka lat temu, kiedy jeszcze buszowanie w bazarowych starociowych pudłach dostarczało mi mnóstwa adrenaliny, zwłaszcza kiedy wypatrzyłam coś takiego, czego w sklepie nie można było kupić. Zdarzało się tak właśnie, że po przyjściu do domu wybuchałam śmiechem, że takie szkaradzieństwo zakupiłam. Na szczęście czas ten minął bezpowrotnie, a z półeczką trzeba było "coś zrobić", żeby nie zaśmiecała Planety, a służyła w domu, bo przecież miejsca na ścianach trochę mam.
Nie mam konta na FB i nie prowadzę żadnej sprzedaży.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą starocia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą starocia. Pokaż wszystkie posty
środa, 21 października 2020
poniedziałek, 25 listopada 2019
Zamiast...
Prace w ogrodzie się skończyły, więc coraz częściej poszukuję zajęcia w mojej pracowni. Zawsze zaczynam od przejrzenia szuflad. Tym razem podczas przeszukań natknęłam się na serwetki ręcznie robione, a ponieważ sporo ich się zebrało postanowiłam je zagospodarować w bardziej pożyteczny sposób niż leżenie w pudełkach. Szkoda mi efektów żmudnej ludzkiej pracy, więc może warto je wyeksponować? W domu preferuję krótkie firanki, a w pracowni nie mam żadnych firanek, bo z pierwszego piętra mogę swobodnie obserwować co się dzieje na polach. Może więc warto to zmienić? Te dwie myśli naprowadziły mnie na taki pomysł. Sama nie umiem robić takich piękności szydełkiem, ale zawiesić je na obręczy, a potem na szybie przy pomocy prostych przyklejanych zawieszek okazało się czynnością wykonalną.
czwartek, 28 lutego 2019
Shabby, shabby...
Cześć, kochani.
Kiedy
oglądam magazyny wnętrzarskie i widzę piękne mieszkania, zastanawiam
się, w jakiej części są one odzwierciedleniem gustów architekta wnętrz, a w jakiej właścicieli?
Zachwycam się pracą dekoratorów, ale sama nie chciałabym, żeby
ktoś urządzał moje miejsce na ziemi.
To już druga zima w nowym miejscu, oswajamy nasze cztery kąty, przystosowujemy siebie i nasze stare meble do nowego domu i ciągle trwają przetasowania przedmiotów. Dla każdej rzeczy szukam odpowiedniego miejsca, żeby żyło nam się wygodniej. Czasami decyzja jest szybka, a czasami muszę dorosnąć do zmian, czas leci, a ja się zastanawiam... W związku z tym ciągle brakuje wykończenia o jakie mi chodzi i mogę pokazać tylko fragmenty domku. Nareszcie mam pracownię z prawdziwego zdarzenia, dwie komody, wielki stół, szafa, wszystko co sama przerobiłam, bądź tylko pomalowałam, ale wszystko bliskie mojemu sercu. Stara półka z Ikei, która po przemalowaniu do tej pory służyła w wiatrołapie do wieszania okryć, awansowała o jedno piętro i trafiła do mojej pracowni. Znalazły na niej miejsce łapacze snów, serduszka i inne bibeloty, które poprzednio wisiały na innej półce. Tym samym osiągnęły docelowe miejsce, pewnie nie na długo, bo lubię zmiany. Na razie dobrze się tu czują, a ja z nimi też.
środa, 13 czerwca 2018
Trochę picu
nie zaszkodzi. Nie mam tu bynajmniej na uwadze kadzenia, czyli prawienia miłych słówek niekoniecznie prawdziwych. Moje picowanie polega na łączeniu gotowych mebli już przeze mnie postarzonych z wypatrzonymi podczas bazarowych wypraw dodatkami. Te dodatki to wszelkiego rodzaju nadstawki, korony duże i małe, które nie wyglądały za dobrze samodzielnie, natomiast jako ozdoby sprawdzają się świetnie i trochę podpicowują stare mebelki. Ale może to tylko mi się tak wydaje, ważne, że bardzo je lubię i kiedy trafiam na jakiś bazar to chętnie przygarniam takie korony.
W łazience taka nadstawka ozdobiła stary narożny mebel, któremu dodałam piękne szklane gałki. Wieszak obok to stary wieszak, od którego odpadł uchwyt do wieszania, wystarczyły trzy haczyki, dwa ozdobniki i mam oryginalny wieszaczek na ręczniki.

Nadstawka od kredensu też została podpicowana koroną i znalazła miejsce w mojej pracowni. Mam wrażenie, że się postarzała w nowym domu, ale to chyba przez brak światła.

Na koniec tych picowanek zostawiłam przedpokój z wymarzonymi drzwiami, na które czekaliśmy aż 13 tygodni, wyobrażacie to sobie? Nad wyjściem do wiatrołapu zawisła kiedyś brązowa półka z poprzedniego domu, przemalowana na biało i teraz też praktycznie pełni funkcję korony.

Ogród pochłonął mnie tak totalnie, że rzadko siadam do komputera, a przecież muszę się z Wami podzielić nowymi pomysłami.
Serdeczności moc Wam przesyłam.:))
W łazience taka nadstawka ozdobiła stary narożny mebel, któremu dodałam piękne szklane gałki. Wieszak obok to stary wieszak, od którego odpadł uchwyt do wieszania, wystarczyły trzy haczyki, dwa ozdobniki i mam oryginalny wieszaczek na ręczniki.
Nadstawka od kredensu też została podpicowana koroną i znalazła miejsce w mojej pracowni. Mam wrażenie, że się postarzała w nowym domu, ale to chyba przez brak światła.
Na koniec tych picowanek zostawiłam przedpokój z wymarzonymi drzwiami, na które czekaliśmy aż 13 tygodni, wyobrażacie to sobie? Nad wyjściem do wiatrołapu zawisła kiedyś brązowa półka z poprzedniego domu, przemalowana na biało i teraz też praktycznie pełni funkcję korony.
Serdeczności moc Wam przesyłam.:))
wtorek, 6 lutego 2018
Wyleczylam się?
Cześć kochani.
Kto raz wpadł w sidła zakupoholizmu, ten wie, ile radości i przyjemności sprawia. Nie mam na myśli kupowania ubrań i butów, bo takie sklepy odwiedzam rzadko i od kiedy zawodowo nie pracuję, robię to tylko w miarę konieczności. Po prostu donaszam ciuchy z młodszych czasów. :)) Miałam do pewnego momentu pewną słabość, czyli gromadzenie bibelotów
Kilka postów naszych blogowych koleżanek skłoniło też mnie do pewnego rozliczenia z moją słabością. Może pamiętacie, jak jeszcze niedawno pisałam, że cierpię na nadmiar wszystkiego. Sytuacja się nie zmieniła, nadal mam dużo przedmiotów, ale chyba minął okres zachwytów nad każdym znaleziskiem. Do tej pory jeszcze wielu przydasiów nie zagospodarowałam, niektóre czekają na przerobienie, niektóre przerobione nadal nie mogą znaleźć miejsca w nowym domu, tzn. ja nie mogę się zdecydować gdzie je umieścić. Okazuje się, że mam ich wystarczająco dużo, żeby nie kupować następnych. W poprzednim miejscu zamieszkania bywałam na starociach dwa razy w tygodniu, teraz co prawda mieszkam blisko sławnego Koła i targu antyków w Broniszach, ale wiecie co? Przeszło mi, taki stan nazywa się chyba stanem nasycenia? Trochę mi szkoda tego przyspieszonego bicia serca i ekscytacji wywołanych polowaniem na kolejną rzecz, ale na razie wykonałam pierwszy krok, czyli uświadomiłam sobie zbędność pewnych przedmiotów. To na pewno jeszcze nie jest pochwała minimalizmu, ale sytuacja się rozwija i sama jestem ciekawa, jak to się skończy.
Kto raz wpadł w sidła zakupoholizmu, ten wie, ile radości i przyjemności sprawia. Nie mam na myśli kupowania ubrań i butów, bo takie sklepy odwiedzam rzadko i od kiedy zawodowo nie pracuję, robię to tylko w miarę konieczności. Po prostu donaszam ciuchy z młodszych czasów. :)) Miałam do pewnego momentu pewną słabość, czyli gromadzenie bibelotów
Kilka postów naszych blogowych koleżanek skłoniło też mnie do pewnego rozliczenia z moją słabością. Może pamiętacie, jak jeszcze niedawno pisałam, że cierpię na nadmiar wszystkiego. Sytuacja się nie zmieniła, nadal mam dużo przedmiotów, ale chyba minął okres zachwytów nad każdym znaleziskiem. Do tej pory jeszcze wielu przydasiów nie zagospodarowałam, niektóre czekają na przerobienie, niektóre przerobione nadal nie mogą znaleźć miejsca w nowym domu, tzn. ja nie mogę się zdecydować gdzie je umieścić. Okazuje się, że mam ich wystarczająco dużo, żeby nie kupować następnych. W poprzednim miejscu zamieszkania bywałam na starociach dwa razy w tygodniu, teraz co prawda mieszkam blisko sławnego Koła i targu antyków w Broniszach, ale wiecie co? Przeszło mi, taki stan nazywa się chyba stanem nasycenia? Trochę mi szkoda tego przyspieszonego bicia serca i ekscytacji wywołanych polowaniem na kolejną rzecz, ale na razie wykonałam pierwszy krok, czyli uświadomiłam sobie zbędność pewnych przedmiotów. To na pewno jeszcze nie jest pochwała minimalizmu, ale sytuacja się rozwija i sama jestem ciekawa, jak to się skończy.
Przykład mojej słabości : solniczki i pieprzniczki w moich ukochanych kolorach.
Kiedyś oglądałam prawdziwy angielski program "Perfekcyjna pani domu", w
którym prowadząca Anthea Turner mawiała: jeśli chcesz zrobić porządek w
swoich zasobach to zostaw sobie rzeczy piękne, wartościowe albo
szczególnie ważne sentymentalnie. Bardzo dobry sposób na rozprawienie się ze skarbami. Ciekawe czy wytrwam?
A czym Wy się kierujecie przy porządkowaniu domu?
Łosiowa rodzinka znowu odwiedziła nasze okolice, późnym
popołudniem przedefilowały po bajorach, które śnieg pozostawił na
polach. Poruszały się z godnością, która jest cechą królów i tylko
najmłodszy łoś przyglądał nam się z typową dla dziecka ciekawością . A
my wisieliśmy w oknach uzbrojeni w aparaty i komórki, żeby utrwalić te
zachwycające chwile.A czym Wy się kierujecie przy porządkowaniu domu?
Niektórzy muszą jeździć na koniec Polski, żeby zobaczyć łosie, a do nas przychodzą same. To się nazywa fart!
Jak zwykle poruszyłam kilka tematów, ale dostęp do komputera mam ograniczony, wybaczcie.
Dziękuję Wam za liczne komentarze, odpowiedziałam na większość, bo musiałam trochę czasu spędzić w łóżeczku i miałam czas. Dla Was tym razem życzenia wszystkiego dobrego i storczyki, dla których zima nie jest straszna.:))
środa, 20 kwietnia 2016
Skarby z szuflady
Cześć, kochani.
Mam dwie serwety i jeden obrus wykonane w niesamowity sposób, malutkie kawałeczki materiału są naszywane na materiał, następnie obszywane maszynowo, do tego drobniejsze wzory wyszywane.
W ogrodzie oczekiwanie na kwitnienie magnolii Susan ciągle trwa, wystarczy, że słońce zakryją chmury, a powietrze tchnie arktycznym chłodem, może mieszkam w jakiejś dziwnej strefie klimatycznej, ale na razie przestałam czuć wiosnę.
Cóż dopiero magnolia...
Pieris kwitnie na biało.
Mahonia na żółto, pachnie przy tym pięknie , miodowo.

Kochani, cieplutko pozdrawiam i zapraszam ponownie.:))
Już kiedyś pisałam, że wyszywanie i haftowanie to dla mnie zbyt skomplikowane zajęcia. Tym niemniej bardzo się cieszę, gdy wpadną mi w łapki ciekawe obrusy i serwetki. Na naszym targu takie rzeczy są wyłożone na wielkim chybocącym się stole, każdy może podejść, pogrzebać w tym stosie, wyciągnąć coś ciekawego, obejrzeć z każdej strony i kupić, albo nie. Obejrzeć koniecznie trzeba w poszukiwaniu plamek, odbarwień lub ewentualnych dziurek. Co bardzo ważne, można się targować. Bardzo lubię sobie pobyć przy tym stoisku, bo obce sobie kobietki dzielą się doświadczeniami, w jaką szmatkę warto zainwestować, jak wyprać, żeby plamki zniknęły. Za serwetkę trzeba zapłacić od 4 do 7 zł, kupno obrusa, to już dwucyfrowy wydatek. A ile ciekawostek można się dowiedzieć o mieszkańcach miasta. Ostatnio opowiadano o pani, która przez całe życie pracowała umysłowo, dużo podróżowała, wydawała pieniądze, a teraz nie może się pogodzić ze starością... Rodziny nie założyła, bo nie znalazła odpowiedniego chętnego partnera. Gotować i sprzątać nie umie, bo nie musiała tych prozaicznych czynności robić, zawsze miała pomoc, a teraz nie potrafi się odnaleźć. Nie stać ją już na zatrudnienie pomocy, bo emeryturka cieniutka w porównaniu z oczekiwaniami, no i jeszcze ta starość!!!
To ja dzisiaj też ze starociami do Was
Mam dwie serwety i jeden obrus wykonane w niesamowity sposób, malutkie kawałeczki materiału są naszywane na materiał, następnie obszywane maszynowo, do tego drobniejsze wzory wyszywane.
Nie tylko starocia, ale mam też nowiutkie prezenty. Zostałam bardzo szczodrze obdarowana przez Beatę- Becię. Jestem zaskoczona niezmiernie jej wszechstronnością, samodzielnie wykonane: koronkowa serweta, koszyczek, haft, butelka z papierowej wikliny, a nawet coś żywego, roślinka kolczasta o intrygującym wyglądzie. Polecam.
W ogrodzie oczekiwanie na kwitnienie magnolii Susan ciągle trwa, wystarczy, że słońce zakryją chmury, a powietrze tchnie arktycznym chłodem, może mieszkam w jakiejś dziwnej strefie klimatycznej, ale na razie przestałam czuć wiosnę.
Cóż dopiero magnolia...
Pieris kwitnie na biało.
Mahonia na żółto, pachnie przy tym pięknie , miodowo.

Kochani, cieplutko pozdrawiam i zapraszam ponownie.:))
poniedziałek, 7 grudnia 2015
Wieniec adwentowy X 4
Serdeczne dzień dobry i podziękowania do Was kieruję za liczne odwiedziny i komentarze, jest mi bardzo miło, że ostatni kulinarny post spotkał się z taką aprobatą.
Poniższy post miałam opublikować w sobotę, ale w wyniku zawirowań zdrowotnych w rodzinie robię to teraz. Kolejny raz życie udowodniło, że niekoniecznie nasze plany muszą być zrealizowane, w naszym mniemaniu sprawy priorytetowe mogą spaść na plan dalszy, a zdrowie jest najważniejsze.
Poniższy post miałam opublikować w sobotę, ale w wyniku zawirowań zdrowotnych w rodzinie robię to teraz. Kolejny raz życie udowodniło, że niekoniecznie nasze plany muszą być zrealizowane, w naszym mniemaniu sprawy priorytetowe mogą spaść na plan dalszy, a zdrowie jest najważniejsze.
Co prawda Adwent już się zaczął, więc moje pomysły są trochę spóźnione, tym niemniej ośmielam się zapodać kilka propozycji na wieńce, a wszystko dlatego, że dzisiejszy dzień był słoneczny i przy odrobinie wolnego czasu mogłam trochę popstrykać. Mam dużo, naprawdę dużo świeczników, ale tylko te, które mają cztery miejsca na świeczki. nadają się do przyozdobienia. Może kogoś zachęcę?
Wykorzystałam wianek z drewienek, na świeczkach zamocowałam przy pomocy grubego sznurka wydrukowane na papierze nutowym korony

niedziela, 26 lipca 2015
O transferze i innych robótkach
Witam Was cieplutko!
Kochani, rozleniwiłam się trochę podczas tych wakacji. Codziennie staram się coś nowego zrobić, ale gdzieś zapał uleciał i świadomość, że to wszystko, albo coś podobnego już znacie, trochę mnie spowalnia z publikacją.
Poczyniłam dwie ozdóbki. Miałam dwie identyczne deseczki kupione za bezcen, po pomalowaniu do jednej przymocowałam stary postarzony świecznik, na drugą nakleiłam ramkę też postarzoną, w środku na razie zatknęłam różyczkę, widzicie, co się dzieje z moją inwencją? Chyba gdzieś sobie poczłapała, daleko, daleko.
wtorek, 23 czerwca 2015
W babcinym saloniku
Witajcie, moi kochani stali i nowi goście.
Dziękuję tym z Was, które już przyłączyły się do mojej patchworkowej zabawy, zachęcam pozostałe, na każdy pozostawiony komentarz odpowiem po jej zakończeniu.
Podejrzewam, że Was trochę zaskoczyłam mieszczańskim klimatem mojego saloniku. Na szczęście moje zamiłowanie do bieli i przecierek znalazło ujście w mieszkaniu, które Wam już pokazywałam. W takim duchu mogłabym i chciałabym mieć też cały dom, na razie jednak wszystko czeka na pomysł.
Jednym z moich ostatnich nabytków jest stolik, w którym urzekły mnie zdobienia i lwie łapy.
Obraz Żanety Fil przywiozłam z Wilna, witrynę też już znacie. Skórzane meble wypoczynkowe Kler uległy takim zmianom, że dorobiłam u tapicera zdejmowane nakrycia i postanowiłam: Nigdy więcej skórzanych mebli.
Dziękuję tym z Was, które już przyłączyły się do mojej patchworkowej zabawy, zachęcam pozostałe, na każdy pozostawiony komentarz odpowiem po jej zakończeniu.
Wiecie, jak kocham starocia i ich bielenie, z drugiej strony lubię też "dworkowe" klimaty, styl romantyczny i vintage i bądź człowieku mądry, pogódź to wszystko. Najbardziej lubię meble z odzysku "z duszą" często je przemalowuję, a czasami zostawiam bez ingerencji z prostego powodu, bo na razie nie mogę się zdecydować i czekam aż pomysł dojrzeje do realizacji.
Pokazywałam już pojedyncze meble, a teraz przedstawiam Wam pokój wypoczynkowy, w którym wygodnie spędzamy czas, a który jest wyposażony w bibeloty i meble z odzysku.
Podejrzewam, że Was trochę zaskoczyłam mieszczańskim klimatem mojego saloniku. Na szczęście moje zamiłowanie do bieli i przecierek znalazło ujście w mieszkaniu, które Wam już pokazywałam. W takim duchu mogłabym i chciałabym mieć też cały dom, na razie jednak wszystko czeka na pomysł.
Jednym z moich ostatnich nabytków jest stolik, w którym urzekły mnie zdobienia i lwie łapy.
Obraz Żanety Fil przywiozłam z Wilna, witrynę też już znacie. Skórzane meble wypoczynkowe Kler uległy takim zmianom, że dorobiłam u tapicera zdejmowane nakrycia i postanowiłam: Nigdy więcej skórzanych mebli.
MKC
Do pewnego momentu spóźniałam się z przewidzianą co miesiąc książką, a
dzisiaj chcę przedstawić pierwszą przeczytaną w ciągłych
rozjazdach, pociągu i oderwaniu od komputera. Tak, tak komputer wcale
nie sprzyja czytaniu książek, chociaż czytamy zaprzyjaźnione blogi.
Ogień i woda
Pauline Rowson to porządny kryminał. Mimo, że autorką jest kobieta,
narrację w pierwszej osobie prowadzi mężczyzna po przejściach. Malarz
marynistyczny od dziesięciu lat w szczęśliwym związku z piękną i
ambitną żoną, traci w pożarze przyjaciela. Kiedy znajduje zaszyfrowany
list, stara się wyjaśnić przyczynę śmierci serdecznego druha. Co kilka stron
narratorowi udaje się odsłonić kolejne tajemnice z przeszłości,
jakby zdejmując kolejne zasłony sięga do swoich najtragiczniejszych przeżyć.
Podążamy z bohaterem przez typowe dla takiej prozy zasadzki, wszystkie
drogi prowadzą do rozstrzygnięcia zagadki, jest też trochę romansu.
Przyzwoita historia, nieustępująca poziomem innym powieściom
kryminalnym. W sam raz na jazdę pociągiem.
poniedziałek, 20 kwietnia 2015
Stary nowy nabytek
Witam Was serdecznie. Dzisiaj jest u mnie tak straszny i porywisty wiatr, że moje pozdrowienia dotrą do Was bardzo szybko.
Szafki wiszące i zbyt wąska komódka pasowały do reszty kuchni, ale to nie było to, co mi się marzyło. Półeczki na sztućce i mleczniki już znacie, a i zamiłowanie do kobaltów również. Półeczki pod szafkami zakupione, obdarte z lakieru i przetarte białą farbą, czyli spatynowane.
Sprzedawca sugerował, że to kredens francuski z początku XX wieku i chyba miał rację.
Śliczne kryształowe szybki ze specjalnymi uchwytami na firaneczki. Pięknie rzeźbione dębowe liście.
Bajka po prostu.
Jak widzicie, mój nowy, ale stary nabytek lubi często zmieniać wystrój.
Wyjątkowo nie pytam Was o radę, czy malować, na razie na pewno zostanie w takim stanie, w jakim jest, pasuje do mebli. Ale już zaczynam myśleć...
Słońce w moim domu w ciągu dnia omiata swoimi promieniami każdy pokój. Do kuchni trafia dopiero po południu, więc ostatnio nie mogłam go złapać, bo albo byli goście, a wtedy byliśmy bardzo zajęci, albo mnie nie było w domu. Z prezentacją nowego nabytku musiałam więc poczekać. Jedna ze ścian mojej kuchni jeszcze miesiąc temu wyglądała tak.
Szafki wiszące i zbyt wąska komódka pasowały do reszty kuchni, ale to nie było to, co mi się marzyło. Półeczki na sztućce i mleczniki już znacie, a i zamiłowanie do kobaltów również. Półeczki pod szafkami zakupione, obdarte z lakieru i przetarte białą farbą, czyli spatynowane.
Kiedy zobaczyłam to cudo na naszym targu, obchodziłam je wkoło, zaglądałam, znacie to uczucie ściśniętego gardła i bijącego serca, wiadomo i endomorfiny i adrenalina się wyzwoliła. Wiedziałam tylko, że idealnie pasuje do mojej kuchni kolorem i wymiarami. A gdy usłyszałam cenę, wiedziałam "mój ci on"
No i jest!
Podzielenie kredensu na trzy w górnej części powoduje, że jest bardzo wygodny, w dodatku na dole nie ma podziału. Pod szerokim blatem trzy szufladki, a nad blatem stare lustro fazowane z szarymi przebiciami, ale to tylko dodaje kredensowi uroku. Jak nie kupić???
Sprzedawca sugerował, że to kredens francuski z początku XX wieku i chyba miał rację.
Śliczne kryształowe szybki ze specjalnymi uchwytami na firaneczki. Pięknie rzeźbione dębowe liście.
Bajka po prostu.
Jak widzicie, mój nowy, ale stary nabytek lubi często zmieniać wystrój.
Wyjątkowo nie pytam Was o radę, czy malować, na razie na pewno zostanie w takim stanie, w jakim jest, pasuje do mebli. Ale już zaczynam myśleć...
Subskrybuj:
Posty (Atom)