Kochani, trochę nietypowo dzisiaj. Chłodne, a raczej słotne dni, które serwuje nam jesień sprzyjają owinięciu się cieplutkim patchworkiem i wypiciu czegoś dobrego, do tego dobra książka, kilka zapalonych świec i jakoś bardziej znośna wydaje się niepogoda.
Ponoć świat dzieli się na miłośników kawy i miłośników herbaty. Preferuję kawę, ale i dobrą herbatką nie pogardzę. Na ogół wszystko robimy w pośpiechu, to samo dotyczy picia napojów (no, może wyskokowe nie za bardzo w pośpiechu) korzystamy z gotowych saszetek, albo po prostu zalewamy herbatę w kubku wrzątkiem, a ja chcę Wam pokazać sztukę parzenia herbaty po rosyjsku.
Pomysł na ten post powstał w trakcie oglądania Muzeum socrealizmu w Kozłówce, a post nie ma żadnych podtekstów politycznych. Po prostu ten sposób parzenia zasługuje na uwagę i pokażę Wam, jak parzy się i pije herbatę na wschodzie. A dlaczego? Otóż to jest najsmaczniejsza herbata, jaką piłam.

