Nie mam konta na FB i nie prowadzę żadnej sprzedaży.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Delfty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Delfty. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 listopada 2020

Delfty i hortensja

Taką ciepłą i piękną jesień mamy dzisiaj, mam na myśli pogodową, a nie to co dzieje się wokół nas. Dzisiaj kolejne miejsce w moim domku, które często ulega zmianom, wkrótce zagości tu kolor różowy, a na razie w oczekiwaniu na Boże Narodzenie  rządzi kobaltowy fajans z Delft.  Kilka razy pisałam już o moim zachwycie  tym rodzajem zastawy stołowej . Jeszcze nie przeszła mi ta fascynacja i zawsze na widok ceramiki blue & white szybciej bije mi serce. Takie wystawki są bardzo popularne w Holandii, bo to wzornictwo i kolory są   symbolem tego miasta i kraju.   Delfts blauw  to fajans, który powstawał  w Delft na wzór wyrobów chińskich, z czasem wprowadzono  w tej ceramice swojskie motywy wiatraków, scenek rodzajowych, statków, a wszystkie motywy łączył delficki błękit  kobaltowy

U nas do pewnego czasu ogromną popularnością cieszyły się fajansowe wyroby z Włocławka, dzisiaj po tej fabryce nie został nawet ślad. Na szczęście ciągle aktywnie działa Bolesławiec, wyroby są dostępne i nadal budzą zachwyt.


środa, 12 lutego 2020

Delfty dla...

Kochani!
Już trzeci tydzień jestem poza domem, mam dużo czasu, który próbuję wykorzystać na blogowanie, ale   pisanie  bloga na komórce wcale nie jest takie proste, jak mi się wydawało.
Przeglądam więc zaczęte posty i próbuję je dokończyć. Okazuje się, że spreparowanie tekstu do już zamieszczonych zdjęć jest zajęciem trudnym, a może to dwutygodniowe resetowanie się tak na mnie działa. Wypoczęłam do tego stopnia, że nie za bardzo pamiętam, czemu ten post miał służyć, czy miałam jakiś na
niego pomysł, czy chciałam tylko pokazać kolejne biało-niebieskie skorupki, tym razem w wersji mini. Wszystkie maleństwa kupiłam w poprzednim życiu, bo w aktualnym zakupy  bardzo ograniczyłam.


czwartek, 26 lipca 2018

Kuchnia z Ikea

Kochani, już nie mogę pracować w ogrodzie, bo do popołudniowych godzin po prostu mózg się może zlasować, nawet nie wiem, co to znaczy z tego gorąca. Pogoda mnie zmusiła do odpoczynku i dzisiaj pokazuję Wam kuchnię, wiecie, że minął rok, odkąd mieszkamy w nowym domku?
Chyba od zawsze wiedziałam, że kuchnia będzie z Ikei, a kafelki białe ułożone w cegiełkę, jak w paryskim metrze. Są białe, ale tak mi się opatrzył wzór cegiełki, że ułożyłam je zupełnie inaczej.  Mija prawie rok, a ja jestem bardzo zadowolona z wyboru kuchni. Białe szafki trochę mnie początkowo przerażały, ale teraz mają ogromny walor, widać na nich wszystkie brudy i od razu przecieram. Na razie system działa:))
Dlaczego Ikea? Najważniejsze argumenty:
-  możliwość natychmiastowego kupienia wszystkich mebli, nie musieliśmy czekać, użerać się z wykonawcami, brr...
- możliwość kupienia wszystkiego w jednym miejscu
- możliwość wyrysowania planu i rozmieszczenia szafek z pomocą  komputera i doradcy
- szafki, w których sama zaprojektowałam układy szuflad, a w głównej między narożnikową i zlewozmywakową mam 5 szuflad! chociaż widać tylko trzy. W pozostałych już normalnie po trzy.
- możliwość samodzielnego montażu,
-możliwość wypełnienia szuflad wszystkimi dodatkami, itp.
Często koronnym argumentem, żeby zamawiać meble u stolarza jest fakt, że kuchnia jest nieforemna i trudna do ustawienia. Nasza kuchnia na pewno jest trudna, ma aż  trzy  wejścia, ale tego się nie czuje. Czasami najważniejszym względem jest  też to, żeby było inaczej niż u wszystkich. Jestem ciekawa, czy też tak macie, że chcecie podkreślić indywidualizm?  Na pewno mam inaczej, po swojemu, na niebiesko, bo co miałabym zrobić z gromadzonymi przez lata dodatkami? Może i jest ich trochę za dużo, ale mnie się podoba moja kuchnia.

Główne wejście od korytarza, po obu stronach własnoręcznie odnawiane, czyli postarzane półki i wieszaczki na cebulaki, na suficie niepowtarzalny żyrandol, jakiego na pewno nikt nie ma.

wtorek, 6 lutego 2018

Wyleczylam się?

Cześć kochani. 
Kto raz wpadł w sidła zakupoholizmu, ten wie, ile radości i przyjemności sprawia. Nie mam na myśli kupowania ubrań i butów, bo takie sklepy odwiedzam rzadko i od kiedy zawodowo nie pracuję, robię to tylko  w miarę konieczności. Po prostu donaszam ciuchy z młodszych czasów. :)) Miałam do pewnego momentu pewną słabość, czyli gromadzenie bibelotów
Kilka postów naszych blogowych koleżanek skłoniło też mnie do pewnego rozliczenia z moją słabością.  Może pamiętacie, jak jeszcze niedawno pisałam, że cierpię na nadmiar wszystkiego. Sytuacja się nie zmieniła, nadal mam dużo przedmiotów, ale chyba minął  okres zachwytów nad każdym  znaleziskiem.  Do tej pory jeszcze wielu przydasiów nie zagospodarowałam, niektóre czekają na przerobienie, niektóre przerobione nadal nie mogą znaleźć miejsca w nowym domu, tzn. ja nie mogę się zdecydować gdzie je umieścić.  Okazuje  się, że mam ich wystarczająco dużo, żeby nie kupować następnych.  W poprzednim miejscu zamieszkania bywałam na starociach dwa razy w tygodniu, teraz co prawda mieszkam blisko sławnego Koła i targu antyków w Broniszach, ale wiecie co?  Przeszło mi,  taki stan nazywa się chyba stanem nasycenia?  Trochę mi szkoda tego przyspieszonego  bicia serca i ekscytacji wywołanych polowaniem na kolejną rzecz, ale na razie wykonałam  pierwszy krok, czyli uświadomiłam sobie zbędność pewnych przedmiotów.  To na pewno jeszcze nie jest pochwała minimalizmu, ale sytuacja się rozwija i sama jestem ciekawa, jak to się skończy.
 Przykład mojej słabości : solniczki i pieprzniczki w moich ukochanych kolorach.







Kiedyś oglądałam prawdziwy angielski program "Perfekcyjna pani domu", w którym prowadząca Anthea Turner mawiała: jeśli chcesz zrobić porządek w swoich zasobach to zostaw sobie rzeczy piękne, wartościowe albo szczególnie ważne sentymentalnie. Bardzo dobry sposób na rozprawienie się ze skarbami. Ciekawe czy wytrwam? 
A czym  Wy się kierujecie przy porządkowaniu domu?

Łosiowa rodzinka  znowu odwiedziła  nasze okolice,  późnym popołudniem przedefilowały po bajorach, które  śnieg  pozostawił na polach. Poruszały się z  godnością, która jest cechą królów i tylko najmłodszy łoś przyglądał nam się z typową dla dziecka ciekawością . A my wisieliśmy w oknach uzbrojeni w aparaty i komórki, żeby utrwalić te zachwycające chwile.
Niektórzy  muszą jeździć na koniec Polski, żeby zobaczyć łosie, a do nas przychodzą same. To się nazywa fart!


 
Jak zwykle poruszyłam kilka tematów, ale dostęp do komputera mam ograniczony, wybaczcie.
Dziękuję Wam za liczne komentarze, odpowiedziałam na większość, bo musiałam trochę czasu spędzić w łóżeczku i miałam czas. Dla Was tym razem życzenia wszystkiego dobrego i storczyki, dla których zima nie jest straszna.:))



niedziela, 8 października 2017

Pierwszy ogień w kominku.

Jak ja marzyłam o tej chwili...W poprzednim wyremontowanym domu nie było na niego miejsca, ani czasu, oczywiście w pierwszym mieszkaniu w bloku nawet nie marzyłam o kominku.
W końcu  doczekałam się po wielu latach marzeń o tym, jak to będzie cudownie na starość zasiąść w wygodnym fotelu przed kominkiem z książką i kieliszkiem czegoś dobrego, otoczyć się wnukami i zapatrzeć w buzujący ogień i wszystko to w jednym momencie. A tu, proszę, na alkohol nie mam ochoty, coś dobrego to teraz raczej coś słodkiego, starości nie czuję, chyba że po wstaniu z łóżka trochę mi kości poskrzeczą, ale jakoś się poskładam po porannym rozruchu i znowu czuję apetyt na życie. Wnuki mam, ale na razie wolę  z nimi  powariować, przypomnieć sobie wygłupy i śmiać się do łez. Przyznaję, że przy kominku ma to urok podwójny.
Co prawda kominek od dawna był już wybudowany, no bo jak położyć podłogi bez kominka? Musiał być jedną z pierwszych inwestycji, obudowę czyli kształt zaprojektowałem  sama, bo chciałam mieć bardzo lekki, klasyczny, nieduży , broń Boże z marmurami i taki właśnie jest. Posiada delikatną obwódkę z granitu, ale pełni ona rolę wzmacniającą i jakoś musiałam to zaakceptować.  Trafiłam do firmy w sąsiedniej wsi i była to doskonała współpraca, od początku do końca, czyli do pierwszego palenia.  Instalowanie kominka odbyło się w ciągu jednego dnia, bardzo spodobała nam się firma, profesjonalne podejście i to, że pokazali nam jak w kominku palić.



poniedziałek, 13 lutego 2017

Trochę różu i o Sztuce kochania.

Cześć, przesyłam Wam  trochę koloru na dobry początek, prawda, że od razu przyjemniej? Odpoczęłam od komputera, ale miałam bardzo pracowite dwa tygodnie, o czym napiszę wkrótce, tym bardziej, ze jeszcze wiele takich pracowitych tygodni mi się szykuje. Stęskniłam się do Was i nie mam zamiaru zaprzestać prowadzenia bloga, a wręcz z przyjemnością zasiadłam do mojego   domowego staruszka komputera, a on odmawia współpracy, odpoczywa w najlepsze, wielu działań nie mogę wykonać, a kiedy wchodzę na inny blog, dostaje wariacji i  wyłącza się po prostu. Żebyście o mnie nie zapomnieli wrzucam  to, do czego mam  akurat dostęp. Witam też serdecznie nowych obserwatorów.

Kiedyś w poście pokazałam dzbanek z Delft w różowym kolorze, z czasem  dokupiłam do niego jeszcze większe naczynie w formie wazy, a niedawno  znalazłam identyczną przykrywkę. Zastanawiam się nawet, jak to się dzieje, że czasami idealnie do siebie pasujące rzeczy udaje się odnaleźć po jakimś czasie na  zupełnie innym stoisku,  jestem ciekawa, czy w swoich poszukiwaniach macie podobnie?
Trochę za rzadko bywam na  naszym targu z powodu wyjazdów, ale też z powodu mrozu. Zawsze mnie potem nurtuje pytanie, a może akurat była jakaś superokazja , a ja coś przegapiłam? Czy to już nałóg?  Przyznam Wam się szczerze, że we wtorki i piątki wychodząc z domu, czuję się jak myśliwy, na szczęście bez broni palnej, bo polowania na zwierzęta budzą we mnie prawdziwą rozpacz.
Większość zdjęć zamieszczonych w dzisiejszym poście zrobiłam  jesienią, co widać po pięknych hortensjach. Zbieraną od lat porcelanę raczej już znacie, ale  była okazja do zrobienia kilku zdjęć.

wtorek, 3 listopada 2015

Stary nowy pomysł.

Kochani.
W internecie jest mnóstwo sposobów na wykonanie ciekawych rzeczy, czasami nie sposób ustalić głównego pomysłodawcę, wrzucony w internet pomysł rusza w świat i zaczyna żyć własnym życiem. Takie pomysły zapadają w pamięć, żeby odrodzić się  na nowo w innym wykonaniu.
Dlaczego o tym  piszę ? Czasami zupełnie nieświadomie powielamy takie pomysły,  autor pozostaje w cieniu, a my nie wiemy, kogo powinniśmy wskazać. Tak jest z dzisiejszym postem, w którym  wznawiam  od dawna krążący po sieci pomysł. Przypomniałam go sobie podczas przeglądania   bloga  Jagodowy zagajnik,  z którego zawsze czerpię mnóstwo inspiracji. W  "Werandzie" też  ostatnio widziałam takie robione poduchy.


Nie musiałam tych swetrów kupować  w SH, ponieważ pochodzą z czasów, w których zrobiłam  na drutach  kilkadziesiąt swetrów  z owczej wełny, przędzonej jeszcze przez moje ciocie. Większość moich tworów wydałam, bo ładne swetry mogłam nareszcie kupić w sklepach, ale część tzw. sentymentalnych robionych też przez moją Mamusię trafiła na strych. W ostatnim czasie przypomniałam sobie o nich i powstało już kilka poduch. Nie ma znaczenia, że owcza wełna  trochę gryzie, ja ten dotyk uwielbiam, bo zawarty w nich jest trud moich bliskich, przytulam się do nich jak do najbliższych osób.


Z pewnością nie są to ostatnie takie poduchy, już pracuję nad następnymi.
W ostatnim poście pokazałam, jak szyję dynie, nie poprzestałam na pomarańczowych, ale zrobiłam też kilka białych wykorzystując  ocieplacz.  Trafiłam na blog  marzę, więc jestem , gdzie znajdziecie przepiękne dynie z aksamitu, sposób wykończenia zmieniłam, ale musiałam je widzieć dawno, Ilooka zrobiła swoje dynie w  2013 roku.




Nawet z moimi kobaltami ładnie się skomponowały.



Wiadomości z ogrodu smutne, liści do wygrabienia przybywa,  zwłaszcza  spod orzecha włoskiego. Z kretami w tym roku się pogodziłam, staram się je polubić. Natomiast kolory w ogrodach  w tym roku są cudowne.




Zadziwia mnie moja jedynaczka, ciągle ma w sobie chęć do życia, nie sądziłam, że róża ma w sobie tyle siły.
Życzę Wam miłego tygodnia i pogody bez zmian.

sobota, 26 września 2015

Ostatnia letnia odsłona

Witajcie kochani,  szczególnie ciepło witam nowych obserwatorów.
Wrzesień to dla mnie miesiąc świąteczny, jako  Panna świętowałam urodziny, a jeszcze przedtem rocznicę ślubu. Czasami współczuję mojemu M, bo w dzień ślubu  nieopatrznie zadeklarował, że co roku na rocznicę dostanę tyle róż, ile lat jesteśmy małżeństwem. Jeśli, będąc daleko  z powodu pracy nie mógł osobiście  złożyć mi życzeń,  kwiaty były  albo na pocztówkach, albo przesłane pocztą kwiatową.  W tym roku udało się nam być razem, szkoda, że nie była to okrągła rocznica.
Nie liczcie róż w bukiecie, bo się przerazicie, że jest ich aż tyle.  My sami nie możemy się nadziwić, że tyle lat ze sobą wytrzymaliśmy, może właśnie dlatego, że połowę  tych lat spędziliśmy w rozłące.


Pokazywałam Wam już kilka miejsc do wypoczynku w ogrodzie,  huśtawkę, stół pod wiatą i pod orzechem, a dzisiaj ostatnie miejsce, wokół starej studni.  Rano panuje tu przyjemny chłód, po południu upał, ale wieczorem można przysiąść na szybką kolację.



Dawno nie pokazywałam  moich niebieskich  naczyń, które często ustępują miejsca  warzywom. Mój stary nowy kredens sprawdza się idealnie przy takich wystawkach.



Ponad rok temu kupiłam ogromny wazon, niedawno również na naszym targu dokupiłam dzban dokładnie z takim samym malunkiem, mają niebagatelne gabaryty, prawie po 40 cm wysokości.


Kochani, co jakiś czas będą posty podróżnicze, tyle chciałabym Wam pokazać, ale nie zapominam o sprawach bieżących.
W Waszą stronę kieruję wszystkie dobre myśli i  najlepsze życzenia.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Zapraszam do Łodzi

Kochani, u mnie bezwładu ciąg dalszy, więc wykorzystuję czas na eksperymentowanie, tym sposobem odnalazłam post, który  powstał już jakiś czas temu. Nadeszła pora, żeby pokazać Wam jedno z najładniejszych miejsc w Łodzi.  Jestem bardzo ciekawa Waszych skojarzeń z Łodzią, odwiedziliście już to miasto? 
Łódź szczyci się pięknym pałacem Poznańskiego, cudnie zrobioną Manufakturą, a od pewnego czasu można podziwiać Muzeum Pałac Herbsta. Składają się na nie piękne wnętrza pałacu oraz wystawy zbiorów sztuki europejskiej. Sam pałac to  neorenesansowa willa wybudowana prawdopodobnie wg projektu Hilarego Majewskiego w latach 1875–1877, w którym zamieszkała najstarsza córka  Karola Scheiblera  z mężem  Edwardem Herbstem.
Rezydencję zamieszkiwały dwa pokolenia Herbstów, Matylda i Edward, a następnie ich syn Leon z żoną Aleksandrą. Po śmierci Leona w 1942 roku Aleksandra  wyprowadziła się z Łodzi, a po wojnie pałac został znacjonalizowany,  co skutkowało jego dewastacją

Reprezentacyjny salon lustrzany (widok z dwóch stron) Bogaty wystrój w stylu neorokokowym, rzeźbione ramy luster, boazeria to oryginalny wystrój salonu.  Piec ze srebra, krzesła złocone, po prostu przepych
Można tu obejrzeć ekspozycję wnętrz z przełomu XIX i XX wieku. Podczas przeprowadzonych niedawno prac konserwatorskich pałacowe salony zyskały wystrój bliższy oryginałowi, z czasów gdy mieszkała tu rodzina Herbstów
Zapraszam do jadalni na obiad.
W salonie środkowym obok  spotykano  się na plotkach przy herbatce.
Na półpiętrze przepiękny witraż
Stałe fragmenty, przy których zawsze  się zatrzymuję na dłużej. Kobalty i ogromne szafy biblioteczne.
Żyrandole też lubię.
 W  powozowni zlokalizowana jest Galeria Sztuki Dawnej, gdzie prezentowane są obrazy polskich artystów

Pewna jestem, że jeszcze wiele razy odwiedzę to piękne miejsce. Jak zawsze podaję namiar na więcej informacji /klik/
Muszę Wam jeszcze pokazać ciekawostkę z Muzeum Sztuki w Manufakturze. Czy poznajecie tę
piękność?

Cieszę się bardzo z  Waszych odwiedzin, witam nowe obserwatorki, serdeczności przesyłam, trzymajcie się.
//Pinterest widget