Nie mam konta na FB i nie prowadzę żadnej sprzedaży.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podkładki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podkładki. Pokaż wszystkie posty

środa, 3 sierpnia 2016

Żółty post

Kochani, dzisiaj o tym, jak to kolejny raz kompletny przypadek zrządził, że powstaje ten post.  Tydzień temu wracałam  z bazaru przez łąki i  chaszcze, zerwałam kilka pospolitych roślin, tak pospolitych, że  nigdy się nie zastanawiałam nad ich nazwą,  ale w moim ogrodzie tak mnie zauroczyły, że  urządziłam im  skromną sesję.
Ponieważ dawno temu  popełniłam post  Upał, czyli żółty post ( zastanawia mnie, czemu ten post jest tak popularny ?), powinnam dzisiejszy nazwać  " Żółty post- bez upału." Chociaż tym słonecznym, dla niektórych nawet słoneczkowym  kolorem podkręcam temperaturę, bo w domu od ponad tygodnia mamy choroby, a to katar, a to kaszel taki, że płuca rozrywa, a okazuje się, że to tylko przeziębienie. Oboje  zgarniamy wszystkie zarazki, jak odkurzacze, albo co najmniej pompy ssące, nie pomaga czosnek, ani syrop z cebuli, chyba trzeba będzie zażyć coś z zupełnie innej półki.
W chwilach lepszego samopoczucia zrywałam się do maszyny i pikowałam podkładki, albo kombinowałam, co by tu jeszcze z żółcią wymyślić. To od tych choróbsk (chyba? ) tak  mnie ta żółć zalewa. 

wtorek, 26 lipca 2016

Szyciowo i klejowo.

Dzisiaj robię przerywnik od wycieczek, ale odsyłam Was do Niecodziennego zakątka,  w którym znajdziecie trochę inne, ciekawe  spojrzenie na Kotlinę Kłodzką.
Witam też nową obserwatorkę i zapraszam.
Zapewne znacie  uczucie, gdy pomysł goni pomysł i tak się tęskni do robótek, jakby nagle ręce dostały  ADHD. U mnie tak właśnie było w lipcu, musiałam wykorzystać brak pogody, a najlepiej czas w domu spędzam przy maszynie, albo z pistoletem, oczywiście z klejem. Pomysłów na ozdobienie świeczek miałam już kilka, ale  muszelki są tak wdzięcznym materiałem, że muszę je wykorzystać  każdego roku. Opłaca mi się, bo i miejsca w szufladach zawsze  trochę zyskuję, a i oko mam na czym zawiesić, tym bardziej, że świeczek i świeczników u mnie pod dostatkiem. Patrząc na muszelki, moje myśli natychmiast wędrują nad morze, słyszę szum fal, a na policzkach czuję morską bryzę. Przyznam Wam się, że bardzo do takich prawdziwych odczuć  tęsknię, morza mi trzeba i już.
Pomysły na wykorzystanie muszli i muszelek pokazałam też tutaj. 
Skoro już chwyciłam za pistolet, to pozbyłam się też kilku bukietów zasuszonych róż, dosłownie pozbyłam, bo spora część różyczek rozsypała mi się w rękach, niestety. Stożek jak zwykle zrobiłam z twardej kartki od starego kalendarza, a kwiatki przyklejałam  klejem z pistoletu.
Nie wszystkie prace  pokazuję dzisiaj, ale czasami łatwiej jest je  wykonać, niż pokazać  na blogu, bo po prostu wymaga to trochę czasu i pracy innego rodzaju, a jestem lekko zagoniona.
 
Żeby nie wyjść z wprawy musiałam poćwiczyć szycie i dość leniwe pikowanie na podkładkach, które można wykorzystywać po obu stronach. Wszystko zależy od naszej fantazji, czyli co i w czym podajemy na stół.
Trochę wcześniejsza praca. Co prawda, podobne podkładki już pokazywałam /klik/, ale w ramach ćwiczeń  w pikowaniu powstały kolejne.

Kochani, dziękuję za Wasze odwiedziny, za komentarze i życzę Wam cudownie spędzonego czasu.:))

sobota, 23 stycznia 2016

Dlaczego cebulaki?

Witajcie, moi stali i nowi goście.
Dzisiaj o porcelanie kobaltowej, którą bardzo lubię, a dawno nic nie pokazywałam. Dodam tylko, że nie jestem znawcą, ani kolekcjonerem, nie wchodzę też w kompetencje moich blogowych koleżanek.
Na pewno część z Was jest zdziwiona, dlaczego ten wzór nazywany jest cebulowym. Wbrew pozorom  wzór cebulowy z cebulą ma niewiele wspólnego. Kiedy do Europy po raz pierwszy dotarła chińska porcelana z tym wzorem (około 300 lat temu), wzięto namalowane na naczyniach owoce granatu za cebulę.
Cebulaki (to potoczna nazwa) podbiły serca europejskiej arystokracji w XVIII wieku. Mniej więcej w tym czasie powstała słynna manufaktura w Miśni i  w 1739 roku zaczęła produkować porcelanę z cebulowym wzorem. Ostateczną formę ornamentowi nadał malarz Johann Kretzschmar: na brzegach talerzy zostawił cebule, ale na środku  umieścił chryzantemę z pnącymi się pędami i ząbkowanymi liśćmi.


Zdjęcia z pojemnikami zrobiłam  już jakiś czas temu, ale ciągle nie nadążam  z umieszczaniem ich na blogu. Żeby zachować  porządek w kuchni,   często przestawiam moje  kobaltowe  drobiazgi i aranżuję nowe kąty. Najlepszym sposobem,  żeby zachować je w czystości   jest używanie ich na co dzień.
Kilka migawek z kuchennego parapetu.


Pokazuję jeden z  moich śniadaniowych kompletów, używany codziennie , możliwe, że już kiedyś mignął na blogu, ale bardzo go lubię, więc pokażę jeszcze raz.  
Stylistykę wyrobów miśnieńskich naśladowała cała Europa. Jak widać, moje cebulaki to wyrób angielski, a to, że nie pochodzą   z Miśni nie wpływa na szczęście na smak wypijanej kawy czy  herbaty.


Wymieniłam podkładki na stole, zadomowiły się, wprowadzając  różnorodność  kolorów, chociaż nadal niebieski jest kolorem przewodnim. Jestem w gorącej wodzie kąpana, czasami pomysły w mojej głowie rodzą się tak szybko, że natychmiast muszę siąść do maszyny i szyć, na pewno coraz lepiej sobie radzę, ale ciągle  dostrzegam błędy.




Zimą zawieszamy na naszych drzewach słoninkę, tym razem dodałam ptaszkom smakołyki, czyli smalec z lekko startymi słonecznikami. Do zrobienia tego specjału wykorzystałam komplet serc z podstawką i nakładką, dzięki temu nie miałam problemu z wydobyciem gotowych serduszek z formy.

Kochani, życzę Wam miłego weekendu  i do następnego razu.:))

wtorek, 15 września 2015

O czym zapomniałam i o książkach...

Między relacjami z podróży trochę o tym, o czym zapomniałam. Nie zdążyłam pokazać robótek, które powstały jeszcze w czasie wakacji, bieżnik już dawno pokazywałam, a z czasem   doszyłam do niego podkładki,  w końcu trzeba je zaprezentować. Na mniejszym stole wystarczą same podkładki, ale na większym ładniej wyglądają z bieżnikiem, całość jest wypikowana.
Jesień wyczuwam leciutko, to chyba ostatnie takie dni, kiedy można posiedzieć pod orzechem, chociaż mam nadzieję, że sprawdzą się prognozy z 30 stopniami, wrzesień lubi zaskakiwać. Czy Wy też czekacie jeszcze na upalne dni?
Pod koniec lata  nagle się pojawiają, by przypomnieć  mi o jego  końcu. Zimowity.
Kwiaty języczki pomarańczowej wreszcie wychylają się spod  ogromnych liści, winogrona w tym roku oddają całe bogactwo smaku  i zapachu łowione podczas upalnego lata,

MKC
Starałam się  nie zapominać o zobowiązaniu przeczytania 10 książek i praktycznie z końcem wakacji ten warunek spełniłam, tylko nie miałam kiedy książek opisać. Trochę mnie przeraża fakt, że większość z nich to kryminały, kupione za małe pieniądze, ale chyba letnia pora mnie usprawiedliwi.

Joanna Chmielewska, Romans wszech czasów. Nie wiem, czy można wyrosnąć z książki? Tak właśnie się czułam, czytając ukochaną Chmielewską, jakbym nagle wskoczyła w nie swoje buty, momentami sama na siebie się denerwowałam za ten wybór, a byłam pewna, że lektura będzie łatwa i przyjemna. Nic podobnego, dialogi dawniej odbierane jako bardzo dowcipne, teraz okazały się nie do śmiechu, to, co sprawiało, że czytało się kryminały tej autorki z uśmiechem na ustach, teraz powodowało lekką irytację.
Mam nadzieję, że tylko u mnie i naprawdę przepraszam wszystkie wielbicielki tej autorki.

 Harlan Coben , Zostań przy mnie. Autor jest megagwiazdą w dziedzinie kryminałów, trzykrotnie nagradzany prestiżową Edgar  Poe Award i musiałam sprawdzić, jaka to literatura.
Każdego roku, tego samego dnia zgłaszane są zaginięcia  mężczyzn, nie udaje się ich odnaleźć, ale każdy z nich ma na sumieniu brzydkie postępki. Czy to znaczy, że ktoś eliminuje zło?
Głównymi bohaterami są  policjant Broome,  utalentowany fotografik, kobieta, która wiele lat temu zmieniła tożsamość z nadzieją, że potrafi sprostać życiu,  zapominając o niechlubnej przeszłości. Czy nadejdzie moment, w którym zaryzykuje utratę kochającej rodziny w imię prawdy?
Bardzo dobrze napisana książka, wciągająca, z bardzo ciekawą wielowątkową intrygą, rozwiązanie też jest zaskakujące. Z pewnością wrócę do książek Cobena, polecam.

Rosa Ventrella, Ogród oleandrów
Niedawno na którymś  z blogów przeczytałam, że jeśli książka ma w tytule nazwę kwiatka to na pewno jest to ckliwe romansidło. Otóż pozwolę się z tą opinią nie zgodzić. Książka ukazuje życie rodziny w południowych Włoszech. Ta opowieść jest  o stosunkach panujących miedzy piękną matką Margialą i córkami, o trudnym czasie dorastania, o śmierci, która towarzyszy bohaterkom.  Znalazłam też bardzo ciekawe wątki feministyczne, to jak traktowane były  dziewczęta w tym regionie budziło wręcz mój sprzeciw, podobnie, jak autorki książki. Bardzo osobista opowieść z elementami autobiograficznymi, przesycone zapachami potraw cudownej włoskiej kuchni , smakiem ciastek z ricottą, cartellate, zeppole, calzone z cebulą, itp.
Kilka zasad  włoskich kobiet
 Wszyscy faceci są tacy sami.
Trzeba żartować z nich tak, żeby jeszcze byli z tego zadowoleni.
Mężczyznom nie można mówić prawdy. Nie zrozumieliby jej.
Życia ta książka nie zmieni, ale przeczytać warto.
 
 Kochani, dziękuję Wam za każdą wizytę i każdy komentarz, zapraszam i serdeczności przesyłam.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Candy patchworkowe- zapraszam

Kochani!
Minął rok od napisania pierwszego posta, a 5 lipca minie rok od napisania posta drugiego i myślę, że to dobry czas, aby podzielić się z Wami moją kolejną pracą, która jest rezultatem fascynacji patchworkiem i pikowaniem.  Ciągle się uczę tej trudnej sztuki i widzę, że im dalej w las, tym ciemniej. Dzięki  Wiesi z bloga  Quilt & smile czasami jednak pojawia się światełko w tunelu.
W poprzednim candy przedmiotem zabawy były twory z drewna, a dzisiaj szyciowo, czyli bieżnik na stół  o wymiarach 79x 34,5.
Zanim udało  mi się skończyć taką podkładkę,  która mnie zadowoliła,  powstało wiele innych, ale o tym przy następnej okazji. Na pewno znacie to z autopsji, im bardziej nam na czymś zależy, tym ciężej osiągnąć zamierzony efekt.
Co prawda powstały dwa bieżniki  z elementami patchworkowymi i w całości  wypikowane, ale na zabawę przeznaczyłam ten z białą lamówką. 




Bieżniki różnią się nieznacznie i pokazuję też ich zaplecze.

Przy okazji znalazłam idealny patent na wszystkie potrzebne do szycia podręczne narzędzia. Zastosowałam długi magnes, na którym zwykle wiszą noże. Od tej pory niczego nie szukam, magnes sam przyciąga moje przydasie.

Teraz zapraszam na candy  i dziękuję Wam wszystkim serdecznie  za to, że jesteście.
Warunki są ogólnie znane, takie jak  poprzednio  
Wynik losowania podam około 6 lipca.
  1.  Proszę zostaw komentarz pod tym postem 
  2.  Umieść podlinkowany baner z konkursem  (zdjęcie poniżej) na bocznym pasku swojego bloga
  3. Jeśli naprawdę masz zamiar obserwować mojego bloga, to proszę przyłącz się, będzie mi bardzo miło, ale nie jest to warunek obowiązkowy.
  4. Jeśli nie masz bloga, nie podawaj pełnego  maila, tylko część i do tego imię.
  5. Chętnych  z zagranicy w przypadku wylosowania, poproszę o adres rodziny w Polsce.


czwartek, 21 maja 2015

Zielono mi...

Dzień dobry wszystkim!
Ciągle tyle się dzieje w ogrodzie, bez już był, więc dzisiaj w roli głównej konwalie. A do nich najbardziej mi pasowała  tułowiecka powojenna porcelana z rodzinnego domu, której nie używam, a wyciągam tylko do ręcznego mycia lub wspominania, bo jest pamiątką po mamie.
Kochani,  coraz więcej zdjęć, ale jak mi w głowie zielono, to po prostu boję się pisać, bo na pewno same głupoty się uzewnętrznią. Znowu kobieca przewrotność się odzywa, boję się, ale piszę, bo przypomniało mi się coś zabawnego a propos bzu.
Nie znoszę torebek foliowych i na zakupy zawsze chodzę ze swoimi lnianymi siatkami. Kiedy sprzedawcy w małych sklepikach pakują  jedno zakupione warzywo np. bakłażana do foliówki, wówczas mówię
-Proszę bez torebki.
i wkładam zakupione warzywko do swojej ekologicznej siatki. (Podejrzewam, że mam w osiedlowych sklepikach taką ksywkę "Pani bez torebki")
Któregoś razu jesienią sytuacja się powtórzyła, kupiłam kilka pojedynczych warzyw za każdym razem powtarzając -Bez torebki, a w końcu znużona nie kończyłam zdania.
-Proszę bez, bez...
A sprzedawca na to:
-Bez   to pani na wiosnę sprzedam!
Zaniemówiłam z wrażenia  i roześmiałam się naprawdę na cały głos.
Ale  z foliowymi torebkami walczę cały czas.
Napadło mnie dzisiaj z tymi zdjęciami, ale może  obejrzycie do końca?
Coś dla odmiany. Mam trochę więcej czasu niż zwykle i próbuję przygotować jakąś atrakcyjną nagrodę na urodzinowe candy. Uszyłam i wypikowałam podkładki, ale ciągle ,niestety, znajduję jakieś  błędy i szyję dalej.  Na każdej podkładce jest przepis, ale napisany w nieludzkim języku, więc nie do odczytania.
Truskawki i rumianki (wcale mnie nie rusza, że są sztuczne) tak mi się pięknie dopasowały do materiału,  że pozwalam sobie na  żarty, oj, ta wiosna...

Już raz uszyłam podobne podkładki,  pikowałam podobnie wg wzoru od nieocenionej Wiesi.
 Kochani,  cudnego wypoczynku Wam życzę w najbliższych dniach, pogody i wielu radosnych chwil

poniedziałek, 24 listopada 2014

Robótka goni robótkę

Witam Was
Jakiś czas temu  udało mi się  kupić na wyprzedaży materiał  Toile de jouy,  na który dawno polowałam  oraz okazyjnie bardzo tanie sznury-obejmy do mocowania  zasłon, a ponieważ takowych nie posiadam trzeba było zagospodarować je inaczej. Pomysł dawno temu widziałam w blogu  Jagodowy zagajnik,  nieustannej inspiracji twórczej. Prezentacji dokonałam na niedawno uszytych i wypikowanych podkładkach z w/w materiału, które idealnie pasują do wystroju kuchni.
Do przecięcia sznura potrzebujemy dobrego noża, potem nożyczkami można wyrównać nierówności.




Jak widać z dwóch końców praktycznie bez większej pracy uzyskałam dwa chwosty, wystarczyło je rozczesać. Został mi  jeszcze środek,  który również nożem podzieliłam na kilka kawałków,  ale...   nie miałam żadnej końcówki. Zatem ukłoniłam się wiertarce, żeby przewiercić starą końcówkę od karnisza, na szydełku zrobiłam łańcuszek, którym  przewiązałam powstały chwost   i  przeciągnęłam  z pomocą szydełka przez przewierconą końcówkę (chyba właśnie zacytowałam p. Adama Słodowego)


U dołu całkowicie samodzielnie wykonany chwost, instrukcja wykonania  na razie  w przygotowaniu. 

Pokazywałam kiedyś drewniany chustecznik zdobiony dekorem, a dzisiaj prawie barokowo ozdobiony pasmanterią  i nałożony na pudełko z chusteczkami, oraz kolejne dwa w bliższych mi klimatach.


Wcześnie zapadające wieczory sprzyjają czytaniu, a dawno nie było o ulubionych książkach. Dzisiaj dość nietypowo tylko o jednej, którą przeczytałam latem. Muszę o niej napisać, ponieważ już  powstał film na jej podstawie i  zapewne jest mocno podkolorowany, po prostu boję się go oglądać.
Trzeba sobie zarezerwować trochę czasu i skupienia, bo książka do najłatwiejszych nie należy, nie ma w niej ckliwości, łatwych rozwiązań i przyjemnego humoru.  Rzecz dzieje się w małym niemieckim miasteczku podczas II wojny.  Przede wszystkim osoba narratora może być zaskoczeniem, ale najważniejsza jest dziewięcioletnia bohaterka Liesel, która uczy się życia i uczy życia innych. Umieszczona w rodzinie zastępczej poznaje moc książek, siłę przyjaźni i istotę prawdziwej miłości w bardzo trudnych czasach. Dawno żadna  książka nie wywarła na mnie  tak ogromnego wrażenia, po jej przeczytaniu długo nie mogłam dojść do siebie. Jestem ciekawa, czy już ją czytaliście?

//Pinterest widget