Śniegu nie będzie, będzie smutno i chmurno, więc postanowiłam, że zieleń będzie dominującym kolorem podczas tegorocznych Świąt Zanim Wam złożę życzenia kilka migawek z domu.
Piękny pęk jemioły, rzucony na sekreterę tworzy uroczą dekorację, a do tego dorobiłam kilka aniołków, wykorzystując gotowe piękności z Werandy Country. Dodałam im spódniczki z białych filtrów do kawy i gipiury oraz oczywiście z muszelki. Podświetlona jemioła tworzy piękny świąteczny nastrój, z choinką muszę jeszcze poczekać.
Zrobiłam dwa stroiki na bazie zieleni i z bardzo naturalnych materiałów. Poniżej prezentuję jeszcze dwie najprostsze choineczki, stożki owinięte kolorowymi sznurkami, podobnie robiłam jajka wielkanocne
Na koniec jeszcze moja wersja broszek, pingwinek i choineczka, prawda, że słodkie?
Myślałam, że nigdy nie poruszę tematów politycznych, bo uważałam, że blogi nie służą do tego, ale chcę wyrazić mój smutek, że tak szybko można zmarnotrawić wszystko, co budowaliśmy przez tyle lat. Jeden rok wystarczył, by nadać zupełnie inne znaczenie wszystkim demokratycznym zdobyczom. Mam wrażenie, że wszystko to jużprzeżywałam, że to jakieś szalone deja vu. Tym bardziej
Jestem Wam niezmiernie wdzięczna za wszystkie miłe słowa pod poprzednimi postami, dziękuję, same wiecie, jakie cuda pochwały potrafią zdziałać i jak zmotywować, aż się chce wymyślać coś nowego.
Kochani, zgodnie z obietnicą post o bombkach. Jeśli pootwieracie już swoje pudła z ozdobami, powstrzymajcie się z wyrzucaniem takich, które Wam się już nie podobają. Znalazłam w swoich pudłach stare fioletowe bombki, które do niczego mi nie pasowały, a wyrzucić było mi szkoda. Może pamiętacie moje jajka w stylu shabby chic, które prezentowałam w tym roku? Postanowiłam spróbować, czy w podobny sposób można też ozdobić bombki. Ocenę pozostawiam Wam, przypomnę tylko, że pomysł oklejania jajek gipiurą zaczerpnęłam od właścicielki pensjonatu Magra.
Mój wkład w ten pomysł to przyklejenie gipiury na stare bombki, które nam się opatrzyły, postarzały, a mamy trochę więcej czasu na zabawę. Po przyklejeniu bardzo starannie wyciętych kawałków gipiury, malujemy całość białą farbą akrylową, można kilka razy, po wyschnięciu przecieramy pozłotą, następnie miękką bawełną szlifujemy. Pokazuję również bombki w innym kolorze, ale też przetarte złotkiem, niektóre przetarłam dodatkowo tylko białą farbą.
Dziękuję Wam serdecznie za wszystkie komentarze i pozytywną ocenę moich tworków z muszelek z nadzieją, że Was nimi nie zanudzam. Bardzo chciałam Wam pokazać, jak "reanimować" stare bombki, ale jestem poza domem i nie mam kontaktu ze zdjęciami. Dzisiaj więc ciąg dalszy choinek, tym razem pierwsza z drewna znalezionego na plaży, idealnie pasuje do tej z kory brzozowej.
Kochani, dziękuję Wam bardzo za miłe komentarze. Jeszcze niedawno zastanawiałam się, czy już wypada startować z ozdobami świątecznymi, a już pierwsza niedziela Adwentu za nami.Co prawda ciągle się przemieszczam, ale wolne chwile wykorzystuję na kolejne dekoracje. Przede wszystkim stroik adwentowy, bardzo skromny, wręcz surowy, w którym wykorzystałam szyszki, liście mahonii i dębu, oraz zrobione z pomarańczy ślimaki. Na trzecim zdjęciu pokazałam, jak je zrobić. Z pomarańczy usunęłam miąższ, nożyczkami wycięłam paski, zwinęłam je w spiralę, przebiłam szpilką i ususzyłam.
Tego jeszcze nie było! Pokazywałam już wianki, stroiki, wieńce adwentowe i choinki, a w tym roku zafiksowałam się na muszelki i perełki i to nie na bombkach. Takie ozdoby nie ja wymyśliłam, ja tylko musiałam je po swojemu wykonać. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam w internecie pomysły z muszelkami, pomyślałam, że warto spróbować, bo to wdzięczny materiał, może kiczowaty, ale przecież nasze piękne Święta usprawiedliwiają każde szaleństwo i mają dawać radość, dlatego ochoczo zabrałam się do pracy.
Oto efekty:
Pomalutku czas zacząć przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. W zeszłym roku nie miałam głowy do nowości, wobec czego w tym roku nadrabiam, może ktoś zechce się pobawić. Wykonanie tych choinek sprawiło mi sporo frajdy, tym bardziej, że materiałów do ich wykonania miałam sporo.
Co prawda zawsze możemy kupić gotowe choinki, możemy też kupić gotowy styropianowy stożek, ale co to za przyjemność, fakt, pracuje się z nim najwygodniej, nic się nie zsuwa, nie rozjeżdża, ale ja lubię trochę inaczej. Pokazałam już kiedyś, jak wykonać stożek /klik/ własnym sumptem, moje trzymają się już trzeci sezon, a to znaczy, że patent z plastikowymi kubeczkami się sprawdził. Żeby moim choinkom dodać wysokości posadowiłam je na świecznikach, a żeby dodać blasku, na wierzchołkach przykleiłam perełkę.
"Zapaliłem zielony ogarek, by zazdrość ukłuła cię też Lecz zleciały się zewsząd komary na wieść, że już można mnie zjeść Zebrałem więc pył z szarych nocy i dni i wsypałem w twój but pełną garść Postąpiłem jak zbój dewastując twój strój, którym przecież podbiłaś ten świat..."
To są słowa jednego z pierwszych utworów Leonarda Cohena poznanych prawie 4 dekady temu. W akademiku moje koleżanki Ewa, Ela i Wanda grały na gitarach, a cała reszta śpiewała totalnie irracjonalny tekst. Naprawdę poznaliśmy Cohena dzięki płycie Macieja Zembatego, który tłumaczył jego utwory, a z czasem również je wykonywał. Znaliśmy zatem polskie wersje, nie znając oryginału. Te najstarsze piosenki są najbliższe mojemu sercu.
Po kilku latach zjawił się z przebojami Dance Me to the End and Love, a potem In my Secret Live , którymi podbijał serca ludzi, część znała Go tylko z tych piosenek. Kiedy powstał film Shrek z Jego słynną balladą Hallelujah, ludziepokochali ją do tego stopnia, że w jakiś sposób stała się hymnem, śpiewanym nawet przez księży podczas Mszy dla Młodej Pary. Dla mnie Leonard Cohen na zawsze pozostanie autorem i wykonawcą piosenek, które odkrywały świat dziwny i niepojęty, ale bardzo nastrojowy i depresyjny, chociaż, jak sam mawiał, linie melodyczne do skomplikowanych nie należały. Śpiewał w charakterystyczny sposób, niesamowicie niskim głosem, czasami była to tylko recytacja. Ostatniej płyty jeszcze nie poznałam, znam tylko You want it darker
Zdążyłam być na Jego koncercie na Torwarze, to były dwie i pół godziny uczty dla uszu, spełnienie marzenia z młodości, nie zawiodłam się, szarmancki Pan w kapeluszu zniewolił całą publiczność.
Kiedy usłyszałam, że Nagrodę Nobla otrzymał Bob Dylan, zastanowiło mnie, dlaczego nie Cohen?
Polecam Wam (jeśli lubicie Jego twórczość) piękny film Leonard Cohen Im your man z 2005 roku, czyli zapis koncertu, w którym znani wykonawcy interpretują Jego piosenki, m.in. cudowne głosy z chórku: Julie Christensen i Perla Batalla, Rufus Wainwright, Antony i zespół U2 i inni.
Na koniec piękna piosenka, bardzo stara, ale śpiewana młodym głosem poety. Może takiego Go nie znacie. Maleńka, nie wolno się żegnać w ten sposób
Kochałem cię dziś rano
Ust naszych ciepła słodycz
Jak senna złota burza
Nade mną twoje włosy
Przed nami na tym świecie
Już inni się kochali
I w mieście albo w lesie
Też tak się uśmiechali
A teraz trzeba zacząć
Rozłączać się po trochu
Twe oczy posmutniały
Maleńka nie wolno się żegnać
W ten sposób
Na pewno cię nie zdradzę
Odprowadź mnie do rogu
Ty wiesz że nasze kroki
Zrymują się ze sobą
Twa miłość pójdzie ze mną
A moja tu zostanie
I tak się będą zmieniać
Jak brzeg i morskie fale
Czy miłość to kajdany ?
Nie mówmy lepiej o tym
Twe oczy posmutniały
Maleńka nie wolno się żegnać
W ten sposób
Kochałem cię dziś rano
Ust naszych ciepła słodycz
Jak senna złota burza
Nade mną twoje włosy
Przed nami na tym świecie
Już inni się kochali
I w mieście albo w lesie
Też tak się uśmiechali
Czy miłość to kajdany ?
Nie mówmy lepiej o tym
Twe oczy posmutniały
Maleńka nie wolno się żegnać
W ten sposób
Pożegnałam barda, który był dla mnie bardzo ważny. Musiałam o tym napisać. :(
Cebulaki pojawiają się u mnie co jakiś czas, dzisiaj w trochę innej konfiguracji, pisałam już kiedyś o tym, że ich nazwa wzięła się z pomyłki, na przywożonych do Europy naczyniach owoce granatu wzięto za cebulę. Są również teorie, że nazwa pochodzi od kwiatów piwonii, okazuje się bowiem, że wszystkie elementy wzoru posiadały określoną symbolikę, piwonia oznaczała dobrobyt, lotos to był symbol czystości i duchowego spełnienia. Nawet kobaltowy kolor ma swoje znaczenie, bo oznacza otwartość i mądrość.
A jak powstają cebulaki?
Ten proces niesie ogromne ryzyko, wymaga pewnej ręki i prawdziwego mistrzostwa. Odpornym na wysoką temperaturę kobaltem rysuje się wzór na porcelanie. Jest to o tyle skomplikowane, że barwnik natychmiast wnika w porcelanę, w przypadku pomyłki praca jest do wyrzucenia, nie można jej poprawić. Początkowo blady wzór po pokryciu glazurą i wypaleniu przybiera piękną barwę.
Nie ma jednego obowiązującego wzoru, każda pracownia wypracowała swój własny sposób zdobienia. Zadziwia różnorodność kwiatów, liści, ich wielkość i rozmieszczenie wobec siebie, ale zawsze łączy nazwa cebulaki.
Meissen Zwiebelmuster to nazwa do tej pory wykonywanych w Miśni naczyń z wzorem cebulowym i chociaż inne fabryki również taką wykonują, to właśnie miśnieńska ma prawdziwą wartość. Moje zbiory mają co prawda nazwę zwiebelmuster, ale niekoniecznie Meissen. Ponieważ mam ogromną słabość do wszystkich kobaltowych wyrobów, więc kupuję je, kiedy tylko trafi się okazja. Ostatnio trafiły m się dwa zegary, ten z delikatnym zdobieniem to Villeroy & Boch
Jeszcze słów kilka o komentarzach, za które bardzo dziękuję, a na które
nie odpowiedziałam, bo po prostu byłam poza domem. Natknęłam się gdzieś
niedawno na stwierdzenie, że przez szacunek dla odwiedzających nas
gości powinniśmy odpowiedzieć na każdy komentarz, co staram się robić,
ale nie zawsze się udaje. Wiadomo, że blogerki żyją w niedosycie
czasowym, czasami zamiast odpowiadać u siebie, wolę ten czas przeznaczyć na
odwiedzanie Was i komentowanie Waszych postów. Mam nadzieję, że myślicie
podobnie.
Jeszcze jedno pytanko? Czy już wypada zacząć sezon ozdób bożenarodzeniowych? I tak czuję, że zacznę, ot, przewrotność kobieca.
Witam nowe obserwatorki i zapraszam ponownie.
Ślę cieplutkie pozdrowienia.
Jakoś nie mogę wymyślić tekstu, który oddałby w pełni nastrój tych dni, żeby więc nie pisać banialuków, przechodzę do meritum, czyli do tego co mogę pokazać bez silenia się na mądrości.
Dzisiaj prezentuję kilka robótek, które dość długo czekały na swoją kolej i w końcu się doczekały. Wszystko co dziś pokazuję zostało kupione okazyjnie, za tak zwane grosze.
1. Szafkę na buty z dębowego drewna pomalowałam farbami kredowymi, postarzyłam, dodałam dekory na drzwiczki, szarością maznęłam uchwyty i dekory, czyli jest tak jak lubię. Ponieważ bardzo lubię zmiany, więc dekoracje często przestawiam, a jest to dobry sposób na pozbycie się kurzu, wiadomo, to wszystko są przecież kurzołapy. Szafka była zrobiona, gdy kwitły konwalie.
2. Od dawna chciałam zrobić łapacze snów, tym bardziej, że ze spaniem różnie bywa, że o snach nie wspomnę. Chociaż moje łapacze niewiele mają wspólnego z prawdziwymi indiańskimi, to mam nadzieję, że poskutkują i nasz dom omijać będą senne koszmary i niedobre maszkary.
Serwetki i tamborki kupione oczywiście okazyjnie na pchlim targu.
3. Kupiony za 30 PLN. żyrandol wymagał tylko drobnej naprawy kabla, ale zyskał zupełnie nowe oblicze. W sklepie z firankami zakupiłam wiszące kryształki, niestety tylko plastikowe, ale po rozdzieleniu i zawieszeniu dodały trochę blasku starociowi. Polecam ten sposób, kryształki nie mogą być łączone żyłką, muszą być na kółeczkach, dzięki którym dają się przymocować do żyrandola.
Teraz szukam prawdziwych kryształków, a cena tych plastikowych niewiele przekroczyła wartość starego żyrandola.
Jeszcze do niedawna dało się wyczarować takie klimaty w ogrodzie, ale to już przeszłość.
W ogrodzie moja róża po prostu przechodzi samą siebie i ciągle
kwitnie, zaskakuje mnie tym bardziej, że nie za bardzo o nią dbam.
Kiedyś pisałam już o cudownej mocy rośliny zwanej topinambur , która tak pięknie rosła w moim ogrodzie.
Kochani. dziękuję za miłe słowa, witam nowego czytelnika i do następnego razu.:))
Czy przy takiej pogodzie nie brakuje Wam trochę mocnych kolorów?
Na większości blogów panują minimalistyczne klimaty, skandynawska oszczędność, a u mnie kolorystyka rozbuchana i bogactwo form, ale od razu jest mi weselej, gdy na te kolory spojrzę i buzia mi się do nich uśmiecha, mimo szarości i deszczu za oknem. Przecież trzeba się jakoś ratować przed pochmurnością!
Nad poszewkami pracuję od dawna, najbardziej pracuję nad wszywaniem zamków, powstały już poszewki pikowane i ze starych swetrów /klik/, a dzisiaj trochę folku. Prawie wszystkie uszyłam z gotowych bogato haftowanych serwet kupionych przypadkowo w różnych miejscach z myślą, że kiedyś je zagospodaruję. Wiadomo, wszystko ma swój czas i poszewki też się w końcu doczekały.
Zapraszam:
Już Wam pisałam, że pokochałam falbanki i chyba trochę przesadziłam. Tę poszewkę u góry nazwałam "żabotem"
A ta zafalbankowana poszewka u dołu to już chyba totalne moje zakręcenie, powstała z kilku resztek po poprzednich poduszkach, które powędrowały do dzieci. Oczywiście ciągle powstają białe ubranka na kolejne krzesła.
Mam nadzieję, że ta zapodana przeze mnie feeria barw trochę weselej Was nastroiła.
Bardzo Wam dziękuję za każdą wizytę i komentarz. :))
Serdecznie pozdrawiam wszystkich zaglądających do Bibeloteki.:))
Kochane dziewczyny, dziękuję Wam za liczne i piękne komentarze na temat krzeseł, same wiecie, że to właśnie komentarze najbardziej motywują i mobilizują do wymyślania czegoś nowego. Z czasów, kiedy tylko podglądałam ukochane blogi, pamiętam, że wiele razy chciałam wyrazić zachwyt z nowych dokonań, ale nie miałam pojęcia, jak dodać komentarz i wszystko wydawało się takie skomplikowane.Na szczęście to już przeszłość.
Tymczasem między szyciem i malowaniem powstają drobne prace ozdobne, znowu dynie, ale dzisiaj pokażę Wam dwie podpowiedzi, dzięki którym dynie mogą wyglądać bardziej prawdopodobnie.
Dynie można zrobić z każdego materiału, tym razem użyłam moich starych sukienek, takie tkaniny dość łatwo się układają, a niektóre ogonki powstały z pociętego topinambura. Wykorzystałam też owinięte sznurkiem druciki, z których uformowałam również końcówki, zakręcając je na grubym pisaku.
Kochani, jestem i witam Was ciepło w moich progach.
Tytuł bynajmniej nie ma żadnych podtekstów (chyba nikogo nie rozczarowałam?), chcę Wam się pochwalić nową umiejętnością, a nawet dwiema. Na razie metoda prób i błędów pozwoliła mi na odnowienie starego krzesła, które spędziło na strychu wiele lat jako nieużytek. Sporo mebelków zmieniłam już w ostatnich latach, a TO naprawdę zrobiłam po raz pierwszy, przy czym TO oznacza po prostu zabawę w tapicera. Przedtem zakupiłam taker, wyszorowałam miękkie części krzesła, dobrałam tkaninę toile de jouy (czytaj: tual de żui, zawsze miałam problem z zapamiętaniem, więc utrwalam:)) których mam pod dostatkiem i po prostu obiłam oparcie i siedzisko krzesła. Oczywiście drewniane części przedtem przemalowałam i postarzyłam. Siedzisko się zdejmuje, więc nie było problemu, natomiast górnej części nie byłam w stanie wyjąć, stąd po przymocowaniu tkaniny musiałam jakoś przykryć miejsca łączenia, użyłam taśmę, którą dawno temu kupiłam na naszym bazarze z myślą może się przyda? To na razie początek, zdaję sobie sprawę, że dam radę zrobić tylko bardzo proste naprawy, na pewno znawcy dopatrzą się niedociągnięć, ale z każdym następnym razem będzie lepiej. Trening czyni mistrza, przynajmniej mam taką nadzieję.
Piękne są te materiały z trudną nazwą, do tego prezentują tak bardzo różne wzory. Kiedy znudzi mi się tkanina, bez problemu użyję nowej, bo tę po prostu zerwę, albo uszyję nowe wdzianko. Doszłam do sedna, bo mój drugi pierwszy raz to właśnie wdzianko dla innego krzesła. Wdzianko szyłam po raz pierwszy, następne powstanie w prostszy sposób, a krzesło też pobieliłam i postarzyłam. Od kiedy przypomniałam sobie sposoby na falbanki nie mogę się powstrzymać, to dopiero szaleństwo mnie dopadło, ale pokażę wkrótce, co dokładnie.
Trochę
się chwalę, ale to dlatego, że naprawdę się cieszę z kolejnych staroci,
które wrócą do używania, a dodatkowo z tego, że ciągle poznaję coś
nowego , nie mam
czasu na nudę i robię to, co lubię.
Krzesła w starej wersji
Jesienne klimaty rozgościły się na dobre, życzę Wam dużo radości z prawdziwej polskiej jesieni, którą większość z nas kocha, a przynajmniej lubi.
Kochani, serdeczności Wam zostawiam, do następnego razu.:))