Nie mam konta na FB i nie prowadzę żadnej sprzedaży.

czwartek, 27 listopada 2014

Wianki i róż udomowiony

Witam Was cieplutko
 Jak wiadomo o gustach się nie dyskutuje, ale czasami mam nieodparte wrażenie, że robię się coraz bardziej tolerancyjna wobec przejawów kiczu i  sama też mu do pewnych granic  ulegam. A może to te cudowne Święta Bożego Narodzenia powodują, że lubię błysk światełek, skrzące się brokatem bombki, kolory niedopuszczalne przy innych okazjach  i nagle staję się sroką, która na widok błyskotek doznaje szybszego bicia serca. A może to odległe wspomnienie dzieciństwa?
Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek różowy kolor zagości w moim domu, ale już raz wystąpił  w roli głównej, a wczoraj nie mogłam się oprzeć urokowi kwitnącego w kolorze fuksji grudnika.  


W dodatku ozdobiłam pierwszy wianek świąteczny z motywem przewodnim różowym, ten róż jest trochę wyblakły, do zaakceptowania.

 Chyba czas najwyższy pokazać moje wianki, te pochodzą sprzed dwóch lat, od tamtej pory sporo moich tworów wywędrowało z domu jako prezenty i oczywiście bez utrwalenia na zdjęciach. To co pokazuję pstrykałam na pamiątkę, nie przypuszczając, że kiedyś będę chciała je pokazać szerszej publiczności.
Poniżej widać rolę światła, na drugim zdjęciu ten sam złoto-brązowy wianek po małych poprawkach i w innym świetle zdecydowanie  zyskał na urodzie.


  Bardzo lubię tradycyjne czerwono-zielone dekoracje świąteczne.

Wianki jeszcze będę pokazywać, bo trochę ich ozdobiłam. Tymczasem  pozdrawiam Was serdecznie.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Robótka goni robótkę

Witam Was
Jakiś czas temu  udało mi się  kupić na wyprzedaży materiał  Toile de jouy,  na który dawno polowałam  oraz okazyjnie bardzo tanie sznury-obejmy do mocowania  zasłon, a ponieważ takowych nie posiadam trzeba było zagospodarować je inaczej. Pomysł dawno temu widziałam w blogu  Jagodowy zagajnik,  nieustannej inspiracji twórczej. Prezentacji dokonałam na niedawno uszytych i wypikowanych podkładkach z w/w materiału, które idealnie pasują do wystroju kuchni.
Do przecięcia sznura potrzebujemy dobrego noża, potem nożyczkami można wyrównać nierówności.




Jak widać z dwóch końców praktycznie bez większej pracy uzyskałam dwa chwosty, wystarczyło je rozczesać. Został mi  jeszcze środek,  który również nożem podzieliłam na kilka kawałków,  ale...   nie miałam żadnej końcówki. Zatem ukłoniłam się wiertarce, żeby przewiercić starą końcówkę od karnisza, na szydełku zrobiłam łańcuszek, którym  przewiązałam powstały chwost   i  przeciągnęłam  z pomocą szydełka przez przewierconą końcówkę (chyba właśnie zacytowałam p. Adama Słodowego)


U dołu całkowicie samodzielnie wykonany chwost, instrukcja wykonania  na razie  w przygotowaniu. 

Pokazywałam kiedyś drewniany chustecznik zdobiony dekorem, a dzisiaj prawie barokowo ozdobiony pasmanterią  i nałożony na pudełko z chusteczkami, oraz kolejne dwa w bliższych mi klimatach.


Wcześnie zapadające wieczory sprzyjają czytaniu, a dawno nie było o ulubionych książkach. Dzisiaj dość nietypowo tylko o jednej, którą przeczytałam latem. Muszę o niej napisać, ponieważ już  powstał film na jej podstawie i  zapewne jest mocno podkolorowany, po prostu boję się go oglądać.
Trzeba sobie zarezerwować trochę czasu i skupienia, bo książka do najłatwiejszych nie należy, nie ma w niej ckliwości, łatwych rozwiązań i przyjemnego humoru.  Rzecz dzieje się w małym niemieckim miasteczku podczas II wojny.  Przede wszystkim osoba narratora może być zaskoczeniem, ale najważniejsza jest dziewięcioletnia bohaterka Liesel, która uczy się życia i uczy życia innych. Umieszczona w rodzinie zastępczej poznaje moc książek, siłę przyjaźni i istotę prawdziwej miłości w bardzo trudnych czasach. Dawno żadna  książka nie wywarła na mnie  tak ogromnego wrażenia, po jej przeczytaniu długo nie mogłam dojść do siebie. Jestem ciekawa, czy już ją czytaliście?

piątek, 21 listopada 2014

Zaklinając ciemności kolorem

Witam Was serdecznie.
Kolejna ramka do zagospodarowania, brązowa lakierowana z jakimś obrazkiem, bez szkła, dość duża o wymiarach 45 x 36. Ramkę pomalowałam od razu bardzo wygodną farbą kredową, przetarłam i zawoskowałam, a środek pomalowany na biało czekał ponad trzy miesiące na odpowiedni pomysł, rozważałam transfer, naklejenie kolejnego obrazka na płótnie, ostatecznie zwyciężył decoupage z wykorzystaniem  różnych  różyczek. Dawno nic nie robiłam tą  techniką, ba, myślałam, że już nigdy nie sięgnę po serwetki, a tymczasem ...








Bardzo lubię ten moment, gdy okropny brązowy kolor ginie pod  warstwą białej farby i objawia się zupełnie nowa jakość. Gdy znudzi się taki wygląd, bez problemu mogę nałożyć kolejną warstwę i wymyślić coś zupełnie nowego. Poza tym drugą stronę  nadal mam  pustą i mogę ją w każdej chwili przearanżować. 

Następna robótka, na odwrocie starego  postarzonego lusterka motyw dziewczynki z różyczkami. W dotyku obrazki są gładziutkie jak lustro, widać chyba, że lubię decoupage prosty, czysty bez ozdobników. Zdjęcia robiłam na leżąco (oczywiście obrazki leżały, nie ja), ponieważ do żadnej ze ścian nie dociera tyle światła, żeby udało się zrobić jakiekolwiek zdjęcie "na wisząco" (wyobrażacie sobie, jak pstrykam zdjęcie wisząc  na ścianie?)


A jak zaklinam ciemności?  Zmieniając świetlne aranżacje na znanym Wam kufrze, a Tym razem mój ulubiony blue, świeczka też mojej produkcji, a światełek wciąż mi mało. Praktycznie rozstawiam je wszędzie, gdzie się da.



Mam nadzieję, ze chociaż trochę pokolorowałam Wam ten pochmurny dzień, jeszcze wspomnienie kolorowego, choć zamglonego ogrodu sprzed 11 dni.

Na większości blogów trwają radosne przygotowania do Świąt, chyba też muszę zacząć.
 Do następnego...

wtorek, 18 listopada 2014

Kolejne "rękoczyny"

Witam Was
Dawno nie pokazywałam  swoich tworów, dzisiaj pora na quilt, wianek i kilka  drobiazgów.
 Każda quilterka Wam to powie, że trudno jest uszyć identyczny patchwork, każdy  jest inny i niepowtarzalny, dlatego są tak cenione. Próbowałam odtworzyć jeden z poprzednio uszytych, który bardzo się spodobał, ale zabrakło takich samych materiałów. Powstała więc narzuta  z  przewagą niebieskości. Jak wiadomo, praca w pośpiechu nie jest najlepszym rozwiązaniem, więc musiało  się coś wydarzyć, zapewne  poniżej widać  błąd w rozmieszczeniu kolorach?


 Pośrodku  narzuty znalazł się blok, który owszem, miał być pośrodku, ale  u  góry, a w tego typu quiltach  lubię zachować symetrię. Nie szczęście nie pamiętam już, jakich " słów" użyłam podczas prucia i zszywania od nowa, ale było kwieciście. Najważniejsze, że pomyłkę dostrzegłam w porę i uniknęłam wielkiego prucia.
 Quilt wypikowałam lotem trzmiela, nie za gęsto, żeby był mięciutki i przyjemny  w dotyku. Dla porównania tutaj można obejrzeć  pierwowzór.

Buszowanie po starociach przestało być zabawne z powodu ubogiej oferty. Dzisiaj udało mi się trochę upolować; śliczne łyżeczki, na które od dawna czekał pomalowany na biało i lekko przetarty wieszak. Często tak bywa, że znajduję coś, co idealnie pasuje do rzeczy, które już mam w domu.

 Kolejna półka, która będzie czekać na swoją kolej

 Skoro jesteśmy w kuchni, to musi być coś z cebulaków lub Delft, na tacy świeże pyszne rogale świętomarcińskie. Cukiernik, który chce wypiekać te smakołyki musi uzyskać certyfikat Kapituły Poznańskiego Tradycyjnego Rogala Świętomarcińskiego. Tradycja  ta wywodzi się z czasów pogańskich, gdy podczas jesiennego święta składano bogom ofiary z wołów albo z ciasta zwijanego w wole rogi. Z czasem  połączono go z postacią św. Marcina. Kształt ciasta  nawiązywał  kształtem do podkowy, którą miał zgubić koń świętego. Rok temu spędziłam Dzień Niepodległości w Poznaniu i uważam, że było warto. Były rogale, bardzo dużo rogali i obowiązkowo gęsina na obiad. A pochód ulicą Święty Marek też jest niezapomnianym  przeżyciem.

Naprawiłam jesienny wianek, który już pokazałam, ale nie do końca mi się podobał, teraz jest do zaakceptowania.

Trochę spóźnione zdjęcia z  ogrodu, kalina i berberysy   w czerwieniach, modrzewie w żółciach, słowem piękna  pani jesień.

Skoro jesteśmy w ogrodzie, to jest okazja, żeby  pokazać wcześniejszy, letni rękoczyn. Taka zwykła biała błyszcząca nowością Maryjka z  Veritasu, kupiona przez koleżankę, ale nie do końca taka, jak być powinna. Pojętna koleżanka wykazała się talentem do postarzania. Wystarczyła odrobina patyny,  kawałek szmatki i pędzelka oraz zdolne ręce Sylwii.
To było latem, widać zieloniutki winobluszcz, och,  jak ten czas leci.

Pozdrawiam.

sobota, 15 listopada 2014

Bo z nim wszystko jest łatwiejsze...

Witam Was serdecznie.  
Dzisiaj chciałabym pokazać skutki przebywania z osobą zakręconą na robótki ręczne, czyli efekty wzajemnego oddziaływania. Wiadomo, że blogujące panie są to osoby bardzo kreatywne, lubią wymyślać różne skomplikowane prace, często ich wykonanie nastręcza problem  i tu na ogół należy poprosić o pomoc płeć męską. Czasami mam zapędy feministyczne i wszystko chcę sama, ale skutki bywają opłakane, a to półkę strącę w zaaferowaniu, tracąc cenne zbiory, a to gwóźdź zostawię widoczny i poczucie estetyki cierpi. Czasami z problemami  muszę radzić sobie sama, kiedy mojego M. nie ma w domu (połowę naszego życia spędził poza domem) czasami daję sobie radę  sama, bo wiadomo, wszystko wiem i umiem najlepiej, ale zdaję sobie sprawę, że  bez jego wsparcia  byłoby  mi trudno realizować swoje pasje.

Od kiedy zajęłam się swoimi robótkami z pewnym  niepokojem obserwował moje poczynania, nie za bardzo wierząc w moje możliwości. Ale kiedy dotarły do niego obiektywne pochwały  moich prac, zaczął mnie dopingować, a nawet sam zaczął zwracać uwagę na  ciekawe przedmioty.
 Przykładem postępującej edukacji jest przedstawiony powyżej  cudnej urody stoliczek z drewnianej palety. Piękny przykład mebla, widziałam już podobne, ale ten jest wyjątkowy, ma szufladki i  znajduje się w witrynie sklepowej w Zurichu,  i to właśnie  mój M go zauważył i sfotografował.
Kolejny raz mnie zaskoczył, gdy dostrzegł urodę i zrobił zdjęcia oklejonego gazetami  krzesła, butelek, i innych przedmiotów.


Całkowicie byłam zaskoczona, kiedy zaczął mi towarzyszyć w wyprawach na targi staroci, podczas jednego z nich tak zachwycił się  staruteńkim kufrem, że go kupił .  Żadna siła go nie  przekona, że można w kufrze  coś zmienić i chyba ma rację.
 

A że nie samą sztuką człowiek żyje, to przegląd kilku tylko bardziej prozaicznych zajęć: kiedy trzeba stanie do boju z wiertarką w dłoni i wywierci dziurę bez odrobiny pyłu spadającego na podłogę.

Samodzielnie pomaluje ściany i zamontuje półkę tak, żeby już nigdy nie spadła na kanapkowany właśnie patchwork.

Kiedy trzeba przetrzeć  pomidory na sok, zastąpi z powodzeniem malakser, sokowirówkę i wszystkie roboty świata.
Zajmie się  rybkami i czyszczeniem oczka wodnego (które sam wykonał) i  jesienią przykryje je siatką, żeby liście nie wpadały do wody

Nie, nie, to nie jest czwarty rozbiór, tak mniej więcej wygląda opracowanie planu taktycznego kolejnego podboju  ukochanych Bieszczad, w których odpoczywa się najlepiej.
 

Nie mogę przesadzić z tym peanem na cześć...

                     Zapalam  więc światełka, oświetlając  drogę do domu  i ...czekam.

//Pinterest widget