Witam Was
Dawno nie pokazywałam swoich tworów, dzisiaj pora na quilt, wianek i kilka drobiazgów.
Każda quilterka Wam to powie, że trudno jest uszyć identyczny patchwork, każdy jest inny i niepowtarzalny, dlatego są tak cenione. Próbowałam odtworzyć jeden z poprzednio uszytych, który bardzo się spodobał, ale zabrakło takich samych materiałów. Powstała więc narzuta z przewagą niebieskości. Jak wiadomo, praca w pośpiechu nie jest najlepszym rozwiązaniem, więc musiało się coś wydarzyć, zapewne poniżej widać błąd w rozmieszczeniu kolorach?
Pośrodku narzuty znalazł się blok, który owszem, miał być pośrodku, ale u
góry, a w tego typu quiltach lubię zachować symetrię. Nie szczęście nie pamiętam już, jakich " słów" użyłam podczas
prucia i zszywania od nowa, ale było kwieciście. Najważniejsze, że pomyłkę dostrzegłam w porę i uniknęłam wielkiego prucia.
Quilt wypikowałam lotem trzmiela, nie za gęsto, żeby był mięciutki i przyjemny w dotyku. Dla porównania
tutaj można obejrzeć pierwowzór.
Buszowanie po starociach przestało być zabawne z powodu ubogiej oferty. Dzisiaj udało mi się trochę upolować; śliczne łyżeczki, na które od dawna czekał pomalowany na biało i lekko przetarty wieszak. Często tak bywa, że znajduję coś, co idealnie pasuje do rzeczy, które już mam w domu.
Kolejna półka, która będzie czekać na swoją kolej
Skoro jesteśmy w kuchni, to musi być coś z cebulaków lub Delft, na tacy świeże pyszne rogale świętomarcińskie. Cukiernik, który chce wypiekać te smakołyki musi uzyskać certyfikat Kapituły Poznańskiego Tradycyjnego Rogala Świętomarcińskiego. Tradycja ta wywodzi się z czasów pogańskich, gdy podczas jesiennego święta składano bogom ofiary z wołów albo z ciasta zwijanego w wole rogi. Z czasem połączono go z postacią św. Marcina. Kształt ciasta nawiązywał kształtem do podkowy, którą miał zgubić koń
świętego. Rok temu spędziłam Dzień Niepodległości w Poznaniu i uważam, że było warto. Były rogale, bardzo dużo rogali i obowiązkowo gęsina na obiad. A pochód ulicą Święty Marek też jest niezapomnianym przeżyciem.
Naprawiłam jesienny wianek, który już pokazałam, ale nie do końca mi się podobał, teraz jest do zaakceptowania.
Trochę spóźnione zdjęcia z ogrodu, kalina i berberysy w czerwieniach, modrzewie w żółciach, słowem piękna pani jesień.
Skoro jesteśmy w ogrodzie, to jest okazja, żeby
pokazać wcześniejszy, letni rękoczyn. Taka zwykła biała błyszcząca nowością Maryjka z Veritasu, kupiona przez koleżankę, ale nie do końca taka, jak być powinna. Pojętna koleżanka wykazała się talentem do postarzania. Wystarczyła odrobina patyny, kawałek szmatki i pędzelka oraz zdolne ręce Sylwii.
To było latem, widać zieloniutki winobluszcz, och, jak ten czas leci.
Pozdrawiam.