Kilka dni bez posta, ponieważ nie mogę się dogadać z małym komputerkiem,
nie udaje mi się zamieścić kilku zdjęć. Wszelkie podejrzenia, że nie
wyrobiłam tempa publikowania, albo, że zabrakło mi tematów do pisania są
bezpodstawne i krzywdzące. Żartuję oczywiście. Wybrałam się w krótką
podróż na piękne Podlasie, relacja wkrótce. Na szczęście mam zapasowy temat przygotowany na wypadek takiej klęski, jaka właśnie dotyka mnie podczas wyjazdu
Czy to nie jest dziwne, że w każdym miejscu otaczam się świeczkami, świecznikami, czyli moimi tytułowymi bibelotami. Tutaj dodatkowo na starym wieszaku ozdoba z haftami, woreczek z lawendą, oraz własnoręcznie uszyty papierownik.
Na serduszka każdego rodzaju zachorowałam jak i większość blogowiczek. Czasami przypomina mi to epidemię, decoupage, wybielanie, dzierganie, transfer, poduchy, racuchy (chyba jednak tego nie było), ale jakie to szczęście, że się na te wszystkie choroby załapałam, nauczyłam i mam nadzieję zarażę jeszcze kogoś. Najdziwniejsze w tej epidemii jest to, że kiedyś lubiłam prostotę i spokój we wnętrzach. Kiedy w domu pojawiła się pierwsza koronka na stoliku, haftowany obrus w kuchni, a w witrynie stanęły kryształy spadkowe po mamie, moja rodzinka nie mogła się nadziwić, że ramoleję i zaczyna mi trochę odbijać, że użyję kolokwializmu. Z czasem te nowe zachowania zostały zaakceptowane, tym bardziej, że wszystkie moje skarby były i są wykorzystywane w codziennym życiu.
To jeszcze jedno serducho, albo dwa.
Zastanawiam się, jakiej czynności nie ulegnę, chyba jest to haftowanie i szydełkowanie, chociaż te umiejętności dały mi w genach Mama i Babcia. W trudnych czasach sama robiłam swetry na drutach dla rodzinki, do tej pory wspominam sukienki z tetry szyte ręcznie w akademiku.
A propos szycia prezentuję zdjęcia z jednego ze sklepów, śliczne chociaż nieczynne maszyny, z dedykacją dla Joanny ze Świata łat.
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do odwiedzania mojego kącika.
O, matko, jakie maszyny!!! Ta górna to jest chyba mniej więcej z tych lat, co mój nabytek - widzę po rodzaju znaczka na korpusie. Ciekawe, czy nie dałoby się przywrócić ich do życia. A przynajmniej tej górnej...Ale niewielu jest mechaników, którzy znaja się na Singerach....
OdpowiedzUsuńJoanno, zdjęcia zrobiłam na stoisku ze spodniami w sklepie Real na warszawskim Imielinie. Podejrzewam, że są to już tylko atrapy maszyn, ale i tak wiedziałam, że Ci się spodobają. Serdeczności przesyłam:)
OdpowiedzUsuńto ja jeszcze poczekam na epidemię racuchów :)
OdpowiedzUsuńNa pewno będą, obiecuję... Pozdrawiam.
Usuń