Nadszedł czas, żeby pokazać efekty malowania farbami kredowymi. Sama czasami się dziwię, dlaczego trzeba coś pomalować dwa lub trzy razy, żeby większość farby potem zetrzeć papierem ściernym W dodatku następną czynnością jest wcieranie i przecieranie wosku, tyle pracy, a efekt dla niektórych jest nie do zaakceptowania, a wręcz do wyrzucenia. Na szczęście wszystkie moje "wyczyny" pozostają w domu i zawsze znajdują dla siebie miejsce.
Jestem z tych, którym idea "mędrca szkiełko i oko" nie za bardzo pasuje. Naprawdę lubię każde zdarcie farby i niedomalowanie, nie przeszkadza mi niedoskonałość, w pełni mi to odpowiada, bo tak czuję. Wszystkie umiejętności, które jako tako posiadłam, zawdzięczam koleżankom- blogowiczkom i jestem za to dozgonnie wdzięczna. Nie uczestniczyłam w żadnym kursie (tego miałam dosyć i dość w latach pracy), chociaż nie zarzekam się, może na jakiś się skuszę. W każdym bądź razie trochę czasu spędziłam przed monitorem, korzystając z tutoriali.. Jeszcze raz dziękuję.
A lubię farbę kredową za niesamowicie aksamitne wykończenie, w dotyku jest cudna.
Biegałam po ogrodzie w poszukiwaniu światła, chyba się udało.
W małym koszyczku najbardziej starta jest rączka, tak jakby była używana co najmniej od kilku lat.
Wielka lampa w oczekiwaniu na polerowanie, a przy niej pobielone pudełko z dekorem na chusteczki. Pudełko jest jedynym przedmiotem zakupionym w normalnym sklepie, chusteczki również. Na ścianie świetny kolor farby, cały dom pomalowałabym na tę szarość.
Dwa kinkiety mosiężne postarzone i przytwierdzone do kawałków też postarzonego drewna.
Oczywiście nie posiadam zdjęć przed moją ingerencją, bo powstały ponad rok temu.
Ostatni post zakończyłam zdjęciem z kieliszkami z naparem z zielonej herbaty. Dzisiaj żegnam się z ogrodu.
Dotarłam do tego wpisu i jestem oczarowana. Piękne rzeczy, wszystkie !!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)