Pogoda nie pozwala już pracować w ogródku, więc siadłam do maszyny i uszyłam 4 poszewki. Po takim długim okresie nicnierobienia zawsze mam obawy, czy jeszcze pamiętam, jak się szyje, ale to jak jazda na rowerze, raz wyuczona umiejętność pozostaje w nas na długie lata. Kiedy zaczyna się jesienny sezon robótkowy muszę zrobić przegląd szaf i komód. Odnajduję sporo przedmiotów i materiałów zbędnych, zachowanych z myślą "przyda się kiedyś," a skoro już leżą jakiś czas, to wiadomo, że albo muszę znaleźć im zastosowanie, albo wyrzucić. Tym razem w ręce mi wpadły dżinsowe spodnie, tudzież inne kawałki dżinsu i zrobiłam z nimi porządek. Przez moment przemknęło mi po głowie, że kieszonki może by odpruć i je "jakoś " wykorzystać. Na szczęście w porę sobie uświadomiłam, że pewne słowa typu "jakoś " "później" i "kiedyś" staram się wyekspediować z myśli całkowicie, błąkają się potem po mózgu przyczepione do końcówek synapsów i od czasu do czasu się przypominają, ale staram się je zwalczyć. Nie wiem, może też macie takie słówka, które Was denerwują, bo kojarzą się negatywnie.
Do rzeczy.
Może nie za dużo tego dżinsu, bo samodzielnie wydawał się smutny, podobnie jak tkanina toile de jouy. którą tapicerowałam krzesło. Musiałam, no musiałam dodać jakieś wstawki, hafy i koronki, od razu zrobiło się lżej. Nie miałam zamków do wszycia, więc zrobiłam zamknięcia na zakładkę.
Na koniec kilka zdjęć, które powinny były się znaleźć w poprzednim poście. Pięknie przebarwiony klon palmowy Dream orange, który jesienią zachwycił mnie bardziej niż odmiany purpurowe klonów palmowych.
Takie widoki mam w kuchni. Ciągle się zachwycam...
Pozdrawiam Was cieplutko i dziękuję, że do mnie zaglądacie. :))