Mieszkam w mieście, którego prezydent lubi odwiedzać wszelkiego typu
targi staroci, siłą rzeczy u nas też takowy się odbywa dwukrotnie w
ciągu tygodnia. Na ogół na sprzedaż wystawiane są rzeczy przywiezione z
Holandii i Niemiec. Można tu poszperać w
pudłach, otwierać kosze i koszyki z dziwną zawartością, targować się co
do ceny. Czasami rzecz wyceniona na 3 złote jest jeszcze z a droga, a
widać, że targować się naprawdę uczyliśmy się od najlepszych.
Zdarzają się stoiska z bardzo ładnie wyeksponowanymi bibelotami, ale ceny też są prawie antykwaryczne. Ponieważ udało mi się wiele przedmiotów tutaj kupić, jestem częstym bywalcem pchlego targu. Dzisiaj efektem łowów jest mały indyjski koszyczek i dwa świeczniki (nie lubię tego lakierowanego brązu)
A to efekt pierwszego malowania farbami kredowymi (zakupione w Konstancinie, bardzo wygodne). Najbardziej wygodnicki sposób, bo nie trzeba skrobać.
A trzeci świecznik czekał od miesiąca na pomalowanie. Jeszcze raz je pomaluję, a potem przetrę.
Pozdrawiam zaglądających.
Należy zaznaczyć, że sprzedawcy na ryneczku doskonale już Autorkę znają. W=Bywa więc, że prezentują jakieś głębiej ukryte skarby. Z drugiej strony, jeśli dana rzecz nie spełnia wymogów, po wymownym spojrzeniu, szybko odpuszczają namawianie na "super okazyjny zakup". :)
OdpowiedzUsuńKtoś bardzo dobrze mnie zna. Buziaczki przesyłam
Usuń