Nie mogę przejść obojętnie obok nikomu niepotrzebnych przedmiotów, mój wzrok zawsze takie biedule wyśledzi, mój mózg zachwyci się potencjałem bardzo głęboko czasami ukrytym w przedmiocie, ręce zapłacą i te same ręce potem dopracują i zwrócą choć odrobinę urody.
Zacznę od starutkich szewskich kopytek, zresztą widać, ile lat służyły w warsztacie, jest to pierwsza rzecz, której pomalować nie chcę i nie mogę, ale musiałam je potraktować wysokim papierem ściernym, bo można było ręce pokaleczyć, zresztą na tym drewnie widać nieskończoną ilość skaleczeń, obtarć i wgnieceń. Na stare lata znalazły kąt i u mnie będą już tylko odpoczywać na koronkach, czasami mogą też powisieć.
Z innych nowości przeróbkowych, nawróciłam na słuszną drogę dwa świeczniki i wieszaczek. Wszystko potraktowałam farbą akrylową. Świeczników nigdy dość, a i na półeczkę zawsze znajdę miejsce, chociaż niektórzy zaczynają trochę marudzić, że dom nam się kurczy. W końcu to są właśnie moje bibeloty.
Świeczniki dołączyły do swoich bladolicych towarzyszy i się wśród nich pięknie zaaklimatyzowały.
Uwielbiam
drewno w każdej postaci, kiedyś myślałam, że to kamień jest mi
najbliższy, ale wszystko się zmieniło, gdy zaczęłam moje eksperymenty ze wszystkim co jest drewniane, potrafię się na nie nie tylko gapić, jak przysłowiowy
wół, ale sam dotyk drewna sprawia mi radość, nawet gdy jest pomalowane.