W każdym domu, w którym są dzieciaczki, są też przytaszczone znad morza pamiątki . Czasami przybierają postać góralskiej ciupagi, czasami długopisu z wizerunkiem idola lub Beskidu, a czasami są to muszelki i inne znaleziska plażowe. Ostatnio chciałam zabrać z plaży kawałek deski i kija i naprawdę myślałam, że moje życie bez nich straci na wartości. Każdy kolejny kilometr przynosił nadzieję, że może jednak pozostanę sobą bez tych ciężkich znalezisk i pozostawiłam je na plaży. Chodzą potem po domu takie pamiątki, a my kombinujemy, jak się ich pozbyć bez żalu latorośli.
W ubiegłym roku poczyniłam wianek z muszelkami i pozostało mi ich jeszcze trochę. Od pewnego czasu szukałam pomysłu na sporą świeczkę, która po prostu pękła, każda moja świeczka ma swoje ubranko, ale tej nawet ubranko nie pomagało, rozsypywała się przy dotknięciu. Wyrzucać niczego nie lubię...
Wczorajszy wpis zakończyłam życzeniem nadejścia weny. I chyba mam, ale nie mnie to oceniać. Rano popędziłam do piwnicy, bo ciągle nie mam pracowni i wyczyniłam. Na mocno owiniętą wokół świeczki taśmę nakleiłam pozostałości zdobyczy plażowych; do wnętrza świeczki też dodałam trochę kleju.
Trzyma się! A tak tworzą parę
Mam nadzieję, że jest to mój autorski projekt i nikt mi nie zarzuci plagiatu. Jeszcze jedno zastosowanie muszelek, tym razem nie ja zrobiłam ten wianuszek, ale jestem pełna podziwu dla nieznanego wykonawcy.
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję za odwiedziny i pozostawione komentarze. Pozdrawiam serdecznie.