wtorek, 22 lipca 2014

W łazience zawiało na biało

Kilka dni bez posta, ponieważ nie mogę się dogadać z małym komputerkiem, nie udaje mi się zamieścić kilku zdjęć.  Wszelkie podejrzenia, że nie wyrobiłam tempa publikowania, albo, że zabrakło mi tematów do pisania są bezpodstawne i krzywdzące. Żartuję oczywiście. Wybrałam się w krótką podróż na piękne Podlasie,  relacja wkrótce.  Na szczęście  mam zapasowy temat przygotowany na wypadek takiej klęski, jaka właśnie dotyka mnie podczas wyjazdu
Czy to  nie jest dziwne, że w każdym miejscu otaczam się świeczkami, świecznikami, czyli moimi tytułowymi bibelotami. Tutaj dodatkowo na starym wieszaku  ozdoba  z haftami, woreczek z lawendą, oraz własnoręcznie   uszyty papierownik.


Na serduszka każdego rodzaju  zachorowałam  jak i większość blogowiczek. Czasami przypomina mi to epidemię, decoupage, wybielanie, dzierganie, transfer, poduchy, racuchy (chyba jednak tego nie było), ale jakie to szczęście, że się na te wszystkie choroby załapałam, nauczyłam  i mam nadzieję zarażę jeszcze kogoś. Najdziwniejsze w tej epidemii jest to, że kiedyś lubiłam prostotę i spokój we wnętrzach. Kiedy w domu pojawiła  się pierwsza koronka na stoliku, haftowany obrus w kuchni, a w witrynie stanęły kryształy spadkowe po mamie, moja rodzinka nie mogła się nadziwić, że ramoleję  i zaczyna mi trochę odbijać, że użyję kolokwializmu. Z czasem te nowe zachowania zostały zaakceptowane, tym bardziej, że wszystkie moje skarby były i są wykorzystywane w codziennym życiu.
To jeszcze jedno serducho, albo dwa.


Zastanawiam się, jakiej czynności  nie ulegnę, chyba jest to haftowanie i  szydełkowanie, chociaż te umiejętności dały  mi w genach Mama i Babcia. W trudnych czasach sama robiłam  swetry na drutach dla rodzinki, do tej pory wspominam sukienki z tetry szyte ręcznie w akademiku.
A propos  szycia prezentuję zdjęcia z jednego ze sklepów, śliczne chociaż nieczynne  maszyny,  z dedykacją dla Joanny ze Świata łat.



Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do odwiedzania mojego kącika.

4 komentarze:

  1. O, matko, jakie maszyny!!! Ta górna to jest chyba mniej więcej z tych lat, co mój nabytek - widzę po rodzaju znaczka na korpusie. Ciekawe, czy nie dałoby się przywrócić ich do życia. A przynajmniej tej górnej...Ale niewielu jest mechaników, którzy znaja się na Singerach....

    OdpowiedzUsuń
  2. Joanno, zdjęcia zrobiłam na stoisku ze spodniami w sklepie Real na warszawskim Imielinie. Podejrzewam, że są to już tylko atrapy maszyn, ale i tak wiedziałam, że Ci się spodobają. Serdeczności przesyłam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. to ja jeszcze poczekam na epidemię racuchów :)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za odwiedziny i pozostawione komentarze. Pozdrawiam serdecznie.